Drugi dzień wycieczki „Holandia 2023 – 7 dni w krainie mitycznych wiatraków, serów i kanałów”.
Poranek całkiem spokojny. Przez brak śniadania musieliśmy wybrać się do centrum Eindhoven gdzie trafiliśmy do Bagels & Beans (GoogleMaps), która w późniejszych miastach okazała się sieciówką. W Eindhoven udało się tam jednak zjeść naprawdę dobre i syte bajgle, które dały nam energię na dalszą część dnia, bo obiadokolacja miała być znacznie później…
Baarle-Nassau – Miasto na granicy państw Belgii i Holandii? Nie do końca…
Od czasu do czasu na portalach społecznościowych popularność wraca do pewnego zdjęcia na którym pokazana jest granica krajów w mieście – biała kostka chodnikowa wyznacza granicę każdego kraju, a zgodnie z legendą – różne pokoje w budynkach są w różnych krajach. Wyjaśnijmy zatem kilka rzeczy, bo legenda żyje już swoim życiem.
Przede wszystkim nie tylko kraje Benelexu podchodzą do granic w taki sposób: „najlepiej jak granic nie ma„. Jadąc przez Litwę, Łotwę, Estonię również wjechaliśmy przekraczaliśmy granicę w taki sposób, ot kolejne skrzyżowanie tego samego miasta i mijana tablica informacyjna. To nie polsko-czeski Cieszyn, gdzie dwa kraje leżą po przeciwległych stronach rzeki, a granica jest tylko na mostach nad nią przerzuconych. W Polsce mamy jednak zbudowane wyobrażenie granic jako coś bardzo wyraźnego, którego przestrzeń musi być wyraźnie zaznaczona. Pewnie trochę to przez określenie granic kraju rzekami czy szczytami górskimi, ale warto wiedzieć, że na świecie można inaczej, z wzajemnym poszanowaniem drugiej strony.
Faktem natomiast jest, że takie miejsce w Belgii i Holandii istnieją. Ale.. to nie jest tak, że te miasta leżą idealnie na granicy dwóch państw. Dla przykładu tytułowe Baarle-Nassau gdzie przyjechaliśmy z Eindhoven jest całkowicie otoczone przez Holandię, a do granicy mamy jeszcze kilka kilometrów. Ale… dosłownie mały obszar w centrum tego miasteczka jest belgijski. Klucząc po mieście, choć niewielkim, wracając w poszukiwaniu miejsca parkingowego, przekroczymy granice kilka, kilkanaście razy. Jeśli chodzi o budynki to nie ma żadnej różnicy w stylu, a przynależność do kraju definiuje po prostu umiejscowienie drzwi wejściowych. Także legendy o kuchni w Belgii i sypialni w Holandii nie mają merytorycznych podstaw 😉
Baarle-Nassau – moja ocena
Wracając do subiektywnej opinii – Baarle-Nassau (GoogleMaps) to praktycznie ciekawostka. Na miejscu nie spędzimy więcej niż zajmie nam krótki spacer, może usiądziemy w jednej z kawiarni. Dodatkowo jesteśmy w okolicy Bredy gdzie pamięć o polskich żołnierzach, którzy walczyli podczas II Wojny Światowej jest żywa, to ewentualnie patriotyczny punkt, natkniemy się na to w pobliżu kościołą. Ale samo miasteczko – typowe holenderskie. Cegła, uspokojony ruch samochodowy wymuszonymi mijankami, płynnymi garbami (nie tymi krawężnikowymi poduszkami co serwuje się w Polsce) i tyle. Czy warto? Z jednej strony jest to unikalne. Z drugiej wymaga nadrobienia nieco drogi. Wybór jak zawsze należy do Was.
Bredę pomijamy. Poza starówką nie ma tam nic co by sprawiło, że uznałbym miasto must-see do zobaczenia. Długo zresztą myślałem czy lepiej dotrzeć pierwszego dnia do Eindhoven, czy może nocować w Bredzie. Potencjalne muzea w Eindhoven mnie przekonały.
Bastion Willemstad – jak wygląda dzisiejsze życie w dawnych twierdzach?
W naszym kraju mamy trochę pozostałości twierdz. Poznań, Giżycko, Nysa, to tylko część z tych dostępnych do zwiedzania na obszarze dzisiejszej Polski. Wszystkie jednak łączy wykorzystanie albo przemysłowe, albo turystyczne. Brak pomysłów przez dekady doprowadził wiele z takich zabytków do ruin. A jaka jest alternatywna rzeczywistość? By zobaczyć efekt innego podejścia musimy jechać do Willemstad. Spojrzenie na mapę nie pozwala mieć żadnych wątpliwości, że tam twierdza przetrwała w znacznie lepszym stopniu niż u nas. A jak wygląda to na miejscu?
Droga prowadzi nas przez most i główną bramę fortu. Szukamy uważnie zakazu wjazdu, ale nic nie ma. Nie ma, bo to… normalnie żyjąca osada. Bastion i jego kształt zostały zachowane, ale po wjeździe czujemy się jak w… żywym muzeum? Tyle, że nie mamy już budynków, które pełniły tylko funkcje militarne, ale mamy domy, wiatrak, kościół, kawiarnie. To praktycznie żyjący skansen tyle, że z dzisiejszymi ludźmi. Bez nostalgicznego wspominania wojska, bez budowania martyrologii. Żyjemy dziś, ale korzystajmy z tego co było kiedyś – zapewne taka maksyma przyświeca tym, którzy projektowali to miejsce. Bo nie ma tu miejsca na patodeweloperkę. Tu jest poszanowanie do stylu.
Moim zdaniem to miejsce to turystyczny must-see. Wprawdzie przy granicy z Niemcami, w ostatnim dniu będziemy wizytować jeszcze jeden (Bourtange LINK) to Willemstad jest zdecydowanie bardziej autentyczne, mniej nastawione na turystów. To po prostu osada żyjąca w dawnej twierdzy. Ale nie spinają się, by żyć jak 100-150 lat temu tylko po prostu pasuje im ten styl. I tyle.
Kinderdijk – Miasteczko wiatraków
Kolejnym punktem dzisiejszej wycieczki jest skansen Kinderdijk. Przede wszystkim organizacyjnie: jest mini-parking (TUTAJ) płatny kilkanaście euro tuż przed wejściem na teren skansenu. 10 minut spaceru od wejścia jest darmowy duży parking – my właśnie z tego skorzystaliśmy – TUTAJ. Poza tym jest trzecia opcja – parking TUTAJ – czyli dojazd busikiem, który dowozi turystów do skansenu.
To już turystyczne miejsce. Podobno to tutaj zobaczymy najpiękniejsze wiatraki w Holandii, ale moim zdaniem ładniejszy krajobraz był w Zaanse Schans, który odwiedziliśmy dnia piątego (LINK). W Kinderdijk samo wejście na trakt spacerowy jest darmowe, bilety możemy kupić po to, by ewentualnie zwiedzać wiatraki w środku. My nie musimy tego robić – w Polsce już zwiedziliśmy tyle wiatraków, że mógłbym narysować wnętrze wielu z pamięci (pewna niedokładność rynku byłaby spowodowana brakiem umiejętności rysunkowych, a nie błędami pamięci). Możemy też wynająć rower co może być dobrym pomysłem.
Ale… nie zrobicie pętelki. Idziecie/Jedziecie naprzód i w pewnym momencie trzeba zawrócić. Do pewnego etapu rowery i piesi mają osobne ścieżki, potem się łączą w jedną. Rowerowe dzwonki zatem co chwilę dzwonią, by przykleić się do którejś krawędzi ścieżki. Nieogarnięci Azjaci zapatrzeni w telefony pod parasolami nawet nie słyszą tych dzwonków.
Także moim zdaniem jest to atrakcja przesadzona. W takie miejsca zabiera się tych, którzy muszą przebiec po najważniejszych punktach, a ponaglanie i tłumy jest dla nich codziennością. Może lepiej byłoby pod koniec dnia, tego nie wiem. Ale moim zdaniem można pominąć, bo trzeba trochę zjechać z autostrady, by tam dotrzeć.
Rotterdam i Muzeum Motoryzacji w Hadze
Po drodze mijamy Rotterdam, ale musimy dziś dotrzeć pod Amsterdam do hotelu więc największe portowe miasto Europy zobaczymy dwa dni później. Zatrzymujemy się za to przy Muzeum Motoryzacji w Hadze. Zlokalizowane w pięknie odrestaurowanym pałacu nie posiada jednak parkingu dla aut. Chyba, że macie odrestaurowanego klasyka. Mały, trochę dziki parking jest w pobliżu świateł i skrzyżowania. Wchodzimy do budynku, ale jesteśmy późno. Za niecałą godzinę zamykają, a zwiedzania jest na jakieś dwie. Zajrzymy jak wrócimy na zwiedzanie Hagi i Rotterdamu najwyżej.
Zdarzyło się jednak tak, że wróciliśmy tu w poniedziałek kiedy akurat Muzeum Motoryzacji miało dzień wolny. Musieliśmy obejść się smakiem.
Lejda – o żesz w mordkę jak tu jest pięknie!
Przed startem trzeba było sprawdzić plan na jedzenie. Nocujemy pod Amsterdamem, dziś już nie będziemy chcieli pakować się do centrum po dość długim dniu. Wrócić do Hagi? Tak sobie. To może coś po drodze. Bo prawda jest taka, że Lejdy nawet nie było w planie wycieczki. Ogólnie mówiąc Lejda opisywana jest jako ładne lecz głównie studenckie miasteczko, jedno z kilku większych gdzieś pomiędzy Amsterdamem i Rotterdamem. Jak studenckie to na pewno będzie tam coś do jedzenia, prawda? Tym tropem ustawiłem nawigację na centrum.
Już podczas poszukiwania miejsca parkingowego uwagę przykuły kanały, sporo ludzi. Chwilę to trwało zanim udało się znaleźć miejsce dla Golfa po czym wyruszyliśmy na krótki spacer. Okazało się jednak, że Lejda wcale nie jest taka studencka. Ludzi było mnóstwo, ale to zasługa wielu powodów. Sobota to raz. Świetna pogoda to dwa. No i Lejda w całej okazałości to trzeci powód. Do małych holenderskich wiosek, które mijaliśmy po drodze zdążyliśmy przywyknąć. Ale Lejda ma swój niezwykle oryginalny klimat. Największa w tym zasługa rzeki Rijn, która przez nią przepływa, ale warto wejść w odchodzące uliczki wiedzeni naturalną ciekawością. Ciekawość i efekt wow był jednak, że zgłodnieliśmy i to bardzo. Nie przejmowaliśmy się więc zbytnio menu – niezłe oceny i wolny stolik nam wystarczył. Tak trafiliśmy do CityHall Trattoria (GoogleMaps), gdzie pizza i makaron idealnie uzupełniły poziom Głodu na odpowiedni poziom.
Podsumowując – koniecznie zaplanujcie wizytę w Lejdzie podczas Waszej wycieczki po Holandii!
Nocleg
Po wizycie w Lejdzie pozostała nam podróż do miejsca noclegowego. Tym razem to był Mercure Hotel Amsterdam West. Trzy noce w Amsterdamie w planie. Nazajutrz Amsterdam, pojutrze Haga i Rotterdam i za 2 dni wyjazd w dalszą część podróży. Nie do końca wiedziałem czy do Rotterdamu i Hagi pojedziemy pociągiem, czy może autem. Potem okazało się, że ceny biletów na pociąg są tak wygórowane, że auto było najwygodniejszą opcją. Jeśli chodzi o szukanie noclegu w samym Amsterdamie – jest drogo. Nawet śpiąc na obrzeżach, koszt noclegu był porównywalny z pozostałymi miastami Holandii, a jeszcze bliżej centrum to już w ogóle była finansowa abstrakcja skoro i tak tylko jeden pełny dzień spędzaliśmy w Amsterdamie.
Jeśli chodzi o sam hotel to niestety jest oddalony od wielu miejsc także nawet do sklepu podjechaliśmy jeszcze autem, by kupić sobie jakieś przekąski itd. TUTAJ macie parking przy pobliskim Lidlu i Albercie (popularnej sieci marketów). Stosunkowo blisko jest nad jezioro, ale raczej bez roweru nie ma co się tam wybierać. Warto wiedzieć, że hotel wypożycza dwa kółka za kilkanaście euro dziennie, ale… moim zdaniem Amsterdam jest zbyt mały, by zwiedzać go rowerem w całości. O tym będzie w kolejnym wpisie.
Dojazd do centrum Amsterdamu z hotelu
Jeśli chodzi o dojazd do centrum komunikacją miejską to niedaleko hotelu jest przystanek (dokładnie w TYM miejscu, niektórzy popełniali błąd i stali na tym w kierunku lotniska). Do centrum można dojechać autobusem kursującym pomiędzy lotniskiem (linia 397), a Amsterdamem płacąc za każdy przejazd kierowcy, takie też instrukcje dostajemy od hotelowej recepcji. Jeśli jednak chcecie trochę zaoszczędzić to zainteresujecie się aplikacją GVB (iOS / Android). Bilety tej firmy jednak nie są honorowane w tych autobusach lotniskowych, ale umożliwiają korzystanie z wielu innych środków jak tramwaje czy nawet promy.
Problem polega na działaniu funkcji wyznaczania trasy w tej aplikacji. Nie potrafiła ona zaproponować żadnego innego rozwiązania dojazdu do centrum poza dodatkowo płatnym, lotniskowym pomimo, że takowe istnieje (autobus+ przesiadka na tramwaj). Dlatego lepiej korzystać z funkcji wyznaczania trasy komunikacją miejską w GoogleMaps, a w apce GVB kupić jedynie bilety. Dobrze wiedzieć, że na dwie osoby i kilka przejazdów w ciągu dnia całkiem opłacalny jest zakup biletu grupowego na dobę czy więcej. To już musicie sobie policzyć w zależności od Waszych planów. Po zakupie i wejściu do pojazdu musicie skanować QRCode na czytnikach za każdą osobę i to samo zrobić przed wyjściem z pojazdu.
Podsumowanie dnia
Sporo atrakcji jak na drugi dzień, trochę kilometrów w aucie. Z tego dnia na pewno ciekawostką jest belgijsko-holenderskie miasto Baarle-Nassau. Konieczne do odwiedzenia to bastion Willemstad gdzie życie toczy się jak na jakimś planie filmowym oraz przepiękna Lejda ze swoimi kanałami. Zawiodło wiatraczne Kinderdijk. To jednak pozwoli Wam ewentualnie zdążyć tego dnia do Muzeum Motoryzacji w Hadze, które wydaje się być naprawdę ciekawe.
Sprawdź kolejny dzień wycieczki: Holandia 2023 – Amsterdam – Wstępnie nie?