Pierwszy wpis wyjazdu Polska na tydzień / Małopolskie 2024 / Czy rzeczywiście tak zachwycające jak mówią?
Pierwszy plan zakładał wyjazd z samego rana, ale jednak trochę się u nas pozmieniało i do Tarnowa dotarliśmy późnym wieczorem, by od następnego dnia zacząć poznawać to miasteczko i okolice. Tarnów to drugie co do wielkości miasto małopolskiego, ale jak każde miasto w pobliżu innego, stołecznego trochę na tym cierpi. Mieszkańcy przenoszą się do większego centrum gdzie łatwiej o pracę, ale foldery turystyczne mówią, że jest tam co zobaczyć. A jak tam jest moim zdaniem?
Centrum miasta – co znajdziemy?
Przede wszystkim miasto jest naprawdę kompaktowe. Jego zwiedzanie nie zajmie więcej niż jeden dzień podczas którego spacer nie będzie wymagający. W jego centrum na pewno zauważycie charakterystyczny układ ulic. Rynek z dość oryginalnym, niewielkim ratuszem jest centrum spotkań mieszkańców w letnie, ciepłe wieczory. Kamienice z podcieniami nieco przypomniały mi to co pamiętam z Zamościa, a też skrywają ciekawe miejsce. Dodatkowo jednym z charakterystycznych punktów jest ulica Wałowa będąca miejskim deptakiem. I na to w zasadzie składa się centrum Tarnowa.
W turystycznych polecajkach często znajdziemy jeszcze Park Strzelecki, ale tak szczerze to po prostu park miejski choć z dużym, darmowym parkingiem z którego 10 min spaceru mamy do rynku. Jedyne co naprawdę unikalne, a znajdziemy w parku to jest mauzoleum gen. Józefa Bema. W centrum parkowego stawu wznosi się sześć kolumn, a na ich szczycie sarkofag bohatera narodowego Polski, Węgier i Turcji, który pochodził właśnie z Tarnowa.
Muzeum Historii Tarnowa i Regionu
W jednej z ładnych kamieniczek znajdziemy wejście do nieco schowanego Muzeum Historii Tarnowa i Regionu, dokładnie TUTAJ. Poza tym na Rynku znajdziemy jeszcze Muzeum Ziemi Tarnowskiej oraz Galerię Sztuki Dawnej (ta ostatnia jest w ratuszu). Dlaczego skupiam się tylko na pierwszym? Sztuka dla mnie w mniej namacalny sposób daje informacje o miejscu gdzie jestem, a Muzeum Ziemi Tarnowskiej wygląda dość tradycyjnie. Z tej trójki wyróżnia się właśnie to z tytułu akapitu gdzie znajdziemy naprawdę solidną ścieżkę dla wiedzy. Będzie trochę tekstu, będziecie tworzyć melodię jak wszystko znajdziecie, będą też multimedialne dodatki czy świetnie urządzone podziemia. To wszystko sprawi, że dowiecie się naprawdę sporo o historii Tarnowa w bardzo przyjemny sposób, który zapadnie Wam w pamięć. Czasami ta prostota była tak uderzająca, że aż niesamowite jak mało potrzeba do opowiedzenia dobrej i zapadającej w pamięć historii.
Muzeum Etnograficzne z historią Romów
Trochę oddalone od centrum (ale spokojnie, spacer z Rynku zajmie może 10-15min wzdłuż jednej z głównych ulic w ścisłych centrum) jest Muzeum Etnograficzne. Wyróżniający się budynek z nowocześniejszego otoczenia skupia się przede wszystkim na historii Romów. Muzeum może nie jest specjalnie nowoczesne, choć druga część była zresztą właśnie w remoncie, ale rzeczywiście zwróciło moją uwagę na tę grupę etniczną. Poza poznaniem ich historii czy języka zatrzymałem się na chwilę przy wykresach dot. sceptycyzmu Polaków do innych nacji i jak zwykle zadałem sobie pytanie w takim punkcie – „Jaka część tego uprzedzenia to efekt propagandy czy plotek?”
Przyznam też, że to też sprawiło, że od pierwszego dnia wycieczki spojrzałem na Małopolskę nieco inaczej – że to był naprawdę kulturowy tygiel, a wizyty w wielu dalszych muzeach tylko uświadamiały, że było tego więcej.
Malowane domy czyli Zalipie i okolica
30 kilometrów na północ od Tarnowa leży wieś Zalipie. Głośno było o niej dlatego, że w czasach Instagrama, ozdabiane ręcznie wiejskie domy idealnie wstrzeliły się w publikowanie zdjęć.
I tak garść informacji: centrum znajduje się w Domu Malarek. Od strony ulicy to najzwyklejszy dom kultury, ale w środku znajdziemy w pigułce to co najważniejsze oraz dostaniemy mapkę ok. godzinnej ścieżki, która przeprowadzi nas przy pięknie ozdobionych domach. Tylko część z nich jednak jest udostępniona, niektórzy jak najbardziej cenią lokalną tradycję, ale to jednak wieś i cenią też święty spokój więc sugeruję podziwiać bez nadgorliwości. W internecie często możemy przeczytać o Malowanym Misiu, ale to przede wszystkim siedziba sklepu internetowego oferującego również warsztaty malowania w tym klimacie. Więcej można było spodziewać się po zagrodzie Felicji Curyłowej, które chyba ma pełnić rolę faktycznego żywego muzeum, ale turystycznie jest tam bardzo klasycznie. No bo jak można skomentować pytanie innych turystów „To po wystawie oprowadza przewodnik?” i odpowiedź: „Nie, opiekun wystawy”. Taka drobiazgowość moim zdaniem nie jest dobra.
Nie jest też tak, że malowane domy są tylko w Zalipiu. Okoliczne wioski również przyozdabiają swoje budynki zarówno te wyglądającego już na zabytek jak i te nowsze. Takich domostw jest sporo i całkiem fajnie, by to się nadało na lekką wycieczkę rowerową gdyby we wspomnianym Domu Malarek można było wypożyczyć rowery. Z drugiej strony – wiele osób, które tam wpadły było tak leniwych, że nawet spaceru nie chciało im się robić tylko powoli jechali autem gdzie się dało.
Podsumowując – moim zdaniem to trochę przereklamowane miejsce. Ładne, tradycyjne, z widokami nawiązującymi do skansenów, ale mówienie o malowanej wiosce, gdy domy od siebie oddziela kilkadziesiąt metrów jednak zaburza trochę ten marketingowy obraz.
Zamek w Dębnie – mały i ładny
Z banalnym dojazdem, minutę od drogi krajowej 94 znajdziemy gotycki zamek w środku którego jest muzeum. My dotarliśmy akurat w dzień kiedy było zorganizowane narodowego czytanie, ale udało nam się jeszcze wejść na dziedziniec. Oko cieszy, to prawda, ale problem w nim taki, że terenów spacerowych dookoła zbytnio nie ma dla niedzielnych turystów, a samo zwiedzanie przez otwarte okna miało zapach starego, zamkowego muzeum.
Zamek w Wiśniczu – ogromny, ale…
Tutaj przyjechaliśmy wracając z Bochnii (o której w jednej z kolejnych akapitów). Dawna forteca jest doskonale widoczna podczas wjazdu do miasta i naprawdę zachęca do zwiedzania. Podchodząc bliżej zauważymy, że ta rezydencja jest w istocie otoczona pierścieniem bastionów, a na jego teren wejdziemy przez naprawdę ładną bramę. Wielkość rzeczywiście imponuje, chciałoby się zwiedzić całość, ale obsługa totalnie nie zachęciła, ot przedstawiła cennik i oczekiwała konkretnego wyboru. Ostatecznie skończyliśmy na spacerze dookoła rezydencji. Myślę, że jeszcze tam wrócę jak będę w okolicy, ale jakoś bardziej na luzie, może trafię na bardziej zaangażowana obsługę.
Zamek w Czchowie – zdecydowanie warto!
Do tego ładnego i darmowego miejsca możemy dojść od dwóch stron. Łatwiejszy parking i dojście jest TUTAJ, alternatywna to TEN parking i schody w górę. Przygotowany do zwiedzania w formie trwałych ruin (zdecydowanie bardziej je wolę od nudnych, muzealnych wnętrz) oferuje spacer po najważniejszych zamkowych miejscach oraz wstęp na wieżę widokową, a to wszystko za ewentualne dorzucenie cegiełki na utrzymanie. Zdecydowanie warto tam wpaść.
Zamek Tropsztyn – nie dla konserwatora zabytków, tak dla widoków
Trochę dalej na południe od zamku w Czchowie jest zamek Tropszyn choć osada Tropie jest po drugiej stronie Dunajca nad którym leży. Jeśli pamiętacie z Jury Krakowsko-Częstochowskiej Zamek Bobolice i jego luźne podejście do odbudowy to w Tropsztynie macie to podniesione do kwadratu. Fundacja, która od dawna opiekuje się przybytkiem to naprawdę ludzie, którym zależy przede wszystkim na organizacji dla ludzi, bez całego urzędowego i marketingowego bełkotu. Bilet za 20PLN, płatność kartą i dostajemy przewodnik w formie laminowanej kartki A4 (do zwrotu przy wyjściu). Jeśli uważacie, że tekst tego bloga jest bezpośredni to tam przeżycie kolejny skok na jeszcze bardziej bezpośredni poziom. Opis „jedno zdanie na pomieszczenie” doskonale opisuje ten „przewodnik”, ba zawiera on nawet wstawki za użycie rekwizytów w stylu „płatne 10PLN plus VAT”.
Wiele osób mówi, że to jakiś żart, że ta fundacja się nie stara, że to jest wręcz prymitywne. I… po części ich rozumiem. Ale powiedzmy szczerze – z tekstu przewodnika i tak się pamięta niewiele, a oceniając sam zamek, podziemia czy w końcu prześwietne widoki na Dunajec uważam, że wizyta tam to po prostu konieczność. Nie będzie ą, ę, ale nie zawsze tak musi być.
Skamieniało Miasto Ciężkowice – jak wyciskać kasę z turystów?
Podczas zbierania materiałów o ciekawych miejscach w małopolskim na dosłownie każdej stronie była mowa o Ciężkowicach w których jest atrakcja zwana Skamieniałym Miastem. Nazwa kojarzy się z Błędnymi Skałami w Górach Stołowych, z czeskim Andrspachem, a pochodzi od legendy, która mówi o tym, że okazałe skały o różnych kształtach to dawne domy skamieniałego miasta. W Błędnych Skałach bawiłem się świetnie, czeskiej odmiany jeszcze nie zbadałem to byłem pozytywnie nastawiony. A co z tego wyszło?
Zalecany płatny parking znajduje się TUTAJ, ale na żadnej z oficjalnych stron nie podaje się, żę naprzeciw jest kilka miejsc darmowych, w TYM miejscu. Będąc na tym parkingu zostajemy skierowani do zakupu biletów do Rezerwatu gdzie na stronie jest ładnie wytłumaczone, że oczywiście to na pokrycie kosztów zwiększonej turystyki. Ale… co ciekawe bez problemu na szlak możemy wejść od innych stron, niekoniecznie główną bramą… Po skałkach prowadzi nas głównie niebieski szlak, ale jeśli spodziewacie się serio skalnego labiryntu to srogo się zawiedziecie. Skamieniałe Miasto w Ciężkowicach to kilkanaście sporych skamielin, ale rozrzuconych po lesie. Bardziej więc to przypomina spacer po lesie niż mieście. Skoro ulic jednak nie ma to powinniśmy oczekiwać świetnego oznakowania niebieską barwą pomiędzy dwoma białymi paskami? Nic bardziej mylnego. Zdecydowanie warto mieć pod ręką z aplikacją jak Mapy.cz, czy Mapa Turystyczna, a podczas naszego spaceru niektórzy widząc telefon w dłoni pytali nas czy dobrze idą co tylko potwierdza słabe oznakowanie.
I jeszcze jedno. Nie jest płasko. Ja rozumiem, że po mieście śmigamy sobie w adidasach po schodach, czasem po parkach, ale serio buty trekkingowe z przyczepną podeszwą sprawdzą się o niebo lepiej przy tych krótkich piaszczystych czy korzennych podejściach. Tymczasem mam wrażenie i widziałem na własne oczy, że ludzie skuszeni rekreacyjnych spacerkiem wybierają się tam w zwyczajnych miejskich butach, które są może okej w płaskim lesie, ale nie tam.
Podsumowując ten akapit – Skamieniałe Miasto Ciężkowice w tej oficjalnej formie uważam za agresywną turystykę w pigułce. Nakłanianie na płatny parking, sprzedaż niekoniecznie sensownych biletów, a do tego myląca nazwa jeśli ktoś był w Błędnych Skałach – to wszystko sprawiło, że raczej tam nie wrócę.
Kopalnia Soli Bochnia – starsza od Wieliczki, ale…
O Wieliczce słyszał każdy i tą zostawimy sobie na później, kiedy będzie w okolicach Krakowa. Najpierw, bliżej Tarnowa mamy Bochnię gdzie też wydobywano sól. Jest nieco starsza, to oficjalne i prawdziwe. Wiele osób powtarza, że jest bardziej surowa, kopalniana. Porównując tylko do Wieliczki – tak, ale… jeśli ktoś był w kopalniach o których pisałem podczas zwiedzania Śląskiego to ta „surowość” nie zrobi na nim żadnego wrażenia.
Główna ścieżka turystyczna jest przedstawiana jako podróż w czasie. Zjazd kopalnianą windą jest plusem (choć nie niespotykaną w innych), przejazd podziemną kolejką jest przyjemnością, a potem zaczyna się spacer. Ten wiedzie praktycznie tą samą drogą co jechaliśmy kolejką. Multimedialna wystawa okazuje się kilkoma telewizorami co jakiś czas na których zainscenizowani królowie opowiadają o dziejach tego miejsca, a poza tym oczywiście pani/pan przewodnik również wypowiada swoją regułkę. Interakcji z grupą raczej było mało, bardziej przekazanie formułek, a punktem kulminacyjnym było kiedy na jednym z telewizorze włączyła się angielska wersja zamiast polskiej. Osobiście z angielskim nie mam problemu, ale gdybym nie operował językiem to poczułbym się trochę zaniedbany. Włączyło się, trudno, przepraszam i posłuchajcie, a ja Wam całą opowieść skrócę do jednego zdania. Ostatecznie historię o wydobyciu soli poznaliśmy, ale tydzień później, w Wieliczce usłyszałem o wszystkim tym samym w lepiej podanej formie.
I to jest ten technologiczny problem Bochni. Naturalnie, obie z Wieliczką były największymi kopalniami soli i będą porównywane. Ale… to jest totalnie inny poziom turystyki. Wieliczka jest ogromna, turystów jest masa, wejścia są co kilkanaście minut niczym taśma, ale tam to działa. Bochnia natomiast technologicznie jest słaba i to widać już podczas zakupu biletu przez stronę. Ilość opcji przyprawia o ból głowy, klikasz chyba domyślne opcje (bo wszystko jest nieco tajemnicze pod marketingowym bełkotem), a dopiero na koniec dowiadujesz się, że ta trasa jest o jednej godzinie dziennie i pytanie czy to Tobie pasuje, czy nie. Jak nie to zabawę w klikanie zaczynasz od początku.
Mam wrażenie, że Bochnia stoi w rozkroku i aspiruje za wysoko mając Wieliczkę za konkurenta. Bochnia rzeczywiście jest bardziej surowa, jesteśmy bliżej soli, a próbuje sprzedać się jako równorzędna alternatywa do popularniejszej siostry. To sprawia, że z dużym doświadczeniem turystycznym patrzy się z politowaniem na te starania, dość tanie marketingowe sztuczki, a poza tym kopalnia gubi swoją autentyczność. Poza tą główną trasą turystyczną oferuje również nową, ale trochę czasu musi minąć zanim wpadnę tam po raz kolejny.
Podsumowanie
Co wyszło z Tarnowa i okolic? Moim zdaniem do Tarnowa warto wpaść, zobaczyć jak wygląda to ważne, historyczne miasto, a przy okazji poznać jego historię w lokalnym muzeum. Malowane wsie obok Zalipia są ładne, przyjemne dla oka i Instagrama, ale nie przesadzajmy – to po prostu nostalgiczny obraz wsi spokojnej, wsi wesołej. Zamkowo – koniecznie wpadnijcie do Tropsztyna, by zobaczyć Dunajec z tarasu widokowego oraz do Czchowa, bo darmowy i ładnie odrestaurowany w formie trwałej ruiny. Kończymy skamieniałym miastem i kopalnią soli w Bochni – obie te atrakcje mnie nie zachwyciły w swojej sprzedażowej formie. Aczkolwiek Skamieniałe Miasto jest niezłą opcją jeśli chcecie wyjść na spacer do lasu z paroma krótkimi podejściami – jeśli tak do tego podejdziecie będzie lepiej niż wierzyć w „rekreacyjny spacer dla każdego” jak to można przeczytać.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.