9 września 2023 / Dziewiąty dzień wyjazdu „Zachodniopomorskie w tydzień„.
Ostatnie dwie noce wycieczki spędzaliśmy w willi Anser w Połczynie Zdroju. Poranek, śniadanie w części wspólnej (niektórzy pomimo wrześniowego chłodu skorzystali z opcji dużego balkonu) i można było się zbierać do auta. W planie na dziś mała pętelka, by wrócić do Połczyna i rozejrzeć się po okolicach.
Muzeum Zimnej Wojny Podborsko 3001
Pierwszym punktem dla nawigacji jest oddalony o 30min jazdy autem „magazyn”. Aktualnie teren jakie zajmuje muzeum to zaledwie skrawek tego co było tutaj kilkadziesiąt lat temu. Podborsko 3001 było ogromnym obiektem w którym były stale przetrzymywane głowice jądrowe. I chociaż mowa „tylko” o taktycznych ładunkach to baza była tajna pomimo swojej wielkości. Obecnie część zajmuje zakład karny, który będziemy mijać po drodze do placówki. Bo w ogóle jesteśmy 50 kilometrów od Kołobrzegu, a okazuje się, że to oddział jednego z tamtejszych muzeów, pisałem nawet o tym nieco TUTAJ.
Na miejscu zastajemy kilku pasjonatów, którzy oprowadzają po tym miejscu. Podczas naszej wizyty, niezwykle jasnym punktem był przewodnik. Nie sposób odmówić mu wiedzy o tym miejscu oraz okolicach, dzieli się pomysłami na dalszy spacer choć ostrzega, by nie zapuszczać się blisko zakładu karnego, bo czujki wykryją naszą obecność. Poza tym mamy salę główną i zaczynamy zwiedzanie od prawej strony. Dwa duże pomieszczenia w których znajdziemy materiały, które pokażą nam historię tego miejsca. Świetnym elementem jest cała baza ukazana w miniaturze – to najlepiej pokazuje jak duże muszą być takie obiekty i ile funkcji musiały pełnić. Druga sala jest minimalistyczna. Z modelem jednej taktycznej głowicy atomowej pozostawia szerokie pole do interpretacji o zdolnościach bojowych tych środków. Niestety podczas naszego zwiedzania dołączyła do nas zorganizowana grupa. Nie jestem pewien czy twórcy tego miejsca wyobrazili sobie, że tę pojedynczą głowicę ktoś zinterpretuje jako świetne miejsce, by usiąść na niej okrakiem. Zwłaszcza w wieku 50+… Ludziom w grupie odbija w każdym wieku >.<
Zwiedzanie trwa godzinę, w środku jest chłodno, ale o tym informują wszelakie ostrzeżenia przed wizytą. Pozostała część po powyższych dwóch salach to już bardziej cywilne rzeczy, które widzimy praktycznie w każdym takim muzeum. Korytarze wąskie, ludzie nieogarnięci, więcej czasu spędziliśmy słuchając ciekawostek przewodnika w głównej sali niż próbując przeciskać się wśród wycieczki.
Czy warto? Dla pasjonata wojskowości zdecydowanie tak. Dla innych – trudno powiedzieć. Bilet normalny w cenie blisko 30PLN nie jest najtańszy, z drugiej strony niewiele było takich miejsc w Polsce. Z trzeciej – ile zapamięta z tego taka niezaangażowana osoba? Osobiście raczej wolę odwiedzać miejsca, które dadzą mi coś więcej niż chwilową satysfakcję.
Zamek Joannitów w Świdwinie
Kolejnym punktem dla nawigacji jest Świdwin. Zaraz obok jest parking gdzie udaje nam się zmieścić nasze auto. Oprowadzenia są o pełnych godzinach, jesteśmy spóźnieni 4 minuty, ale udaje się złapać panią przewodnik, by nie musieć czekać kolejnej godziny. Zwłaszcza, że w Świdwinie nie zobaczymy wiele więcej – spacer na rynek zajmie nam góra 5 minut i niczym specjalnym miasteczko się nie wyróżnia.
Wracając do zamku – bilet w cenie niecałych 20PLN jest akceptowalny. Nastawiamy się na średnio ciekawy spacer po zamku jednak dostajemy coś innego. Najpierw wspinamy się na wieżę z której okien roztacza się niezły widok na okolicę, a pani przewodnik ma świetny punkt, by pokrótce opowiedzieć o miasteczku gdzie co jest i jaką funkcję miało. Poza widokiem i historią w wieży natykamy się na parę wystaw, na szczęście nie wyglądają typowo muzealnie, ba można wziąć miecz (i to niejeden) w rękę, by zobaczyć ile ważył.
Wracamy na poziom gruntu, by wejść do pomieszczeń przygotowanych typowo dla muzeum. Zwłaszcza pierwsze mnie urzekło, było bardzo autentyczne, a może to po prostu oryginalna i ładnie zachowana beczka piwna zbudowała mi taki obraz? Jakkolwiek trzy, cztery pomieszczenia w których słuchamy m.in. o Bitwie o Krowę, którą mieszkańcy Świdwina toczą regularnie od setek lat z mieszkańcami Białogardu (LINK). Potem przechodzimy do części „teatralnej” czyli sali, która jest użytkowana przez miasto na wszelkie potrzeby kulturalne, ale długo tam nie zostaniemy, bo znajdujemy ukryte za kotarą schody na górę. Tam zaczyna się malarstwo, którego super fanem nie jestem, ale na szczęście dla mnie nie jest to długi korytarz i sala. Kolejnymi przejściami udajemy się przez obecny gabinet dyrektora, potem przez miejską bibliotekę, a kończymy w zamkowej kawiarni, bardzo przyjemnej swoją drogą. Gdyby nie to, że mieliśmy dość konkretną ochotę na gofry, których nie było tam, zapewne byśmy skorzystali z oferty.
Voila, zamek zwiedzony, weszliśmy drzwiami na jednym krańcu i tak przechodząc tymi wszystkimi przejściami znaleźliśmy się na przeciwległej ścianie. Wcale nie było tak nudno chociaż nie jestem pewien czy dzieciaki nie zaczęłyby marudzić po wizycie w wieży oraz salach typowo muzealnych. Jeśli jednak jesteście dorosłymi i lubicie poznawać nieoczywiste miejsca, w tym zobaczyć jak wykorzystać zamek na aktualne potrzeby, to warto odwiedzić to miejsce.
Okolice Połczyn Zdroju
Wracamy do willi, by odstawić auto. Jeszcze trochę dnia, ale chwila odpoczynku najpierw. Może jakiś dłuższy spacer? Po zerknięciu na mapy.cz lub mapa-turystyczna.pl okazuje się jednak, że krótkich szlaków pieszych dookoła samego Połczyna nie ma zbyt wiele. Albo prowadzą wzdłuż dróg. I tak chociażby piękna droga nad morze przez Dolinę Pięciu Jezior okazuje się być dobra, ale dla… rowerzystów górskich. Bo ostatecznie postanowiliśmy zobaczyć jak to wygląda podczas krótkiego spaceru i raczej nie należy to do rodzinnych przejażdżek. Wracając jeszcze na chwilę do ścieżek dla pieszych – jest problem ze zbudowaniem krótkich pętel. A spacer do i z powrotem średnio przekonuje jako dobrze zorganizowany szlak.
Bardziej rodzinnie robi się za to w Parku Zdrojowym wzdłuż rzeki Wogra, ale to cały czas nie jest ten poziom, który obecnie można uznać za „świetnie przygotowany” patrząc chociażby po naszej majowej wizycie w Głuchołazach (LINK). Po chłodnym podsumowaniu Połczyn Zdrój okazuje się przede wszystkim uzdrowiskiem, a miejscem docelowym 95% jest miejska część Parku Zdrojowego. Pozostałe 5% zapuszcza się nieco wzdłuż rzeki Wogra. Poza tym jednak szlaki są średnio wygodne z tego miasteczka. Po spokojniejszym przeanalizowaniu szlaków – pieszych rzeczywiście jest tam niewiele. Więcej uwagi poświęca się rowerzystom choć tutaj trzeba właśnie uważać, bo jeśli ktoś nie doczyta, że rower oraz umiejętności MTB są wymagane w niektórych momentach to może się srogo zawieść. Przyznam, że tego mi brakuje – takiej wiarygodnej oceny trudności – we wszelkich ulotkach o szlakach rowerowych, bo często opisywane „rodzinne szlaki” wymagają jednak znajomości z rowerem trochę więcej niż raz na kwartał. A później nie ma co się dziwić, że ktoś wyciąga rower, chce zacząć jeździć i dostaje taki obraz „przygotowanych i super ścieżek” i uraz do roweru, który może być również przyjemnością.
Podsumowanie
Wrześniowa sobota w uzdrowisku to może być idealna wymówka na leżenie brzuchem do góry przerywanym krótkimi spacerami. Na szczęście udało nam się zobaczyć coś więcej. Muzeum Podborsko 3001 będące unikalne, ale mające jeszcze przestrzeń do większego angażowania to jedno. Drugie czyli Zamek w Świdwinie okazał się być całkiem przyjemnym miejscem jeśli jesteście w okolicy. Późniejsze gofry na rynkach takich miasteczek pokazują jednak, że w weekendy takie miejsca wyglądają prawie na opuszczone. I na koniec zmierzyliśmy się z połczyńskimi szlakami, które nas zaskoczyły, niekoniecznie pozytywnie. Jutro już powrót, ale po drodze jeszcze kilka miejsc zobaczymy 😉
Przejdź do kolejnego dnia z wycieczki Zachodniopomorskie 2023 – Złocieniec, Iński Park Krajobrazowy i Wałcz