Kontynuując cykl jarmarków (Wrocław / Toruń / Najlepszy jarmark) tym razem wybrałem się do Gdańska. Zachęcił mnie do tego fakt, że to jedno z większych miast w centrum którego naprawdę dawno nie byłem. Co tam znajdziemy, czy warto, czy ludzi dużo? Sprawdźcie kolejne akapity!
Droga do Gdańska – warto wiedzieć
Po otwarciu eski do Bydgoszczy i dalej mamy praktycznie dwie porównywalne czasowo opcje jak dotrzeć do Gdańska. Jedna to pociąg, a druga auto. My wybraliśmy auto, bo pociąg niestety jest alternatywą tylko dla nielicznych – dla tych, którzy bez sporej nadwyżki czasowej dotrą na Poznań Główny, dla tych którzy podróżują sami albo góra we dwójkę, albo mają ulgi. Dla kogoś kto mieszka za wschodnią granicą Poznania, kiedy w moment jestem na DK92, a dalej S5 i generalnie lubię jeździć autem – decyzja to był moment. Generalnie trasa to 3h jazdy.
Sama droga z Poznania to kombinacja DK92, potem S5 przez Bydgoszcz, by na PPO Nowe Marży wjechać na autostradę A1. Łącznie 300 kilometrów szybkich dróg. Droga przyjemna chociaż zadbajcie o zimowe opony. Akurat trafiliśmy w miniony weekend kiedy zarówno na esce jak i autostradzie spadł śnieg i byłem jednym z nielicznych którzy mieli komfort korzystania z lewego pasa – jadąc nawet poniżej dozwolonej prędkości!
Za autostradę A1 przyjdzie Wam zapłacić 17,60PLN w jedną stronę. Możecie tradycyjnie podjechać do bramek i zapłacić u kasjera albo spróbować skorzystać z usługi AmberGo. W aplikacjach niektórych banków lub AutoPay (korzystałem z niej wcześniej póki PKO BP nie dodało opcji w swojej aplikacji) możecie podpiąć swoje karty/konta, dopisać swoje auto i tak możecie korzystać z bramek AmberGo, które rozpoznają Wasze tablice i automatycznie otworzą Wam szlabany. Albo powinno tak to działać, bo na 3 próby podczas tej podróży zadziałało tylko raz – na wjeździe na autostradę podczas powrotu. Na zakończenie jazdy musiałem już skorzystać z przycisku SOS i podać Pani z obsługi numery moich tablic. A podczas podróży do celu w ogóle szlaban się nie otworzył zatem pojechałem klasycznie z biletem.
Co znajdziemy na jarmarku w Gdańsku?
Dojechaliśmy ok. 11stej na miejsce, by ruszyć zaraz potem do Gdańska w zimowej aurze. Oficjalne otwarcie Jarmarku miało być dopiero o 16stej, ale już niektóre budki pokazywały swoje specjały. Wiele się jeszcze rozkładało, ale plus był taki, że ludzi prawie nie było wcale. Ułatwiło to rozpoznanie planu jarmarku jeszcze „na sucho”. Generalnie gdański jarmark składa się z 5-6 alejek zbudowanych z klasycznych drewnianych stoisk. Jedynym mankamentem jest fakt, że jarmarczne alejki są po obu stronach Bramy Długiej, która aktualnie jest w remoncie. I tak najwięcej ludzi jest właśnie w tunelu z dykty, ale dobre to, że nie ma tam problemu z ruchem prawostronnym. 🙂
Zdecydowanym plusem jest czytelność – na każdym z domków jest informacja o kuchni, czy daniach jakie mają. Dlatego też nie trzeba zaglądać do środka, by wiedzieć co tam można dostać. Wspomniana ilość alejek sprawia, że nawet w sobotni wieczór można było znaleźć trochę miejsca dla siebie – nie tak jak było ostatnio w Poznaniu na Placu Kolegiackim 11 listopada. Wiśniewski i grzaniec rozgrzały bez problemu i można było dorwać również drobne upominki. Cenowo – różnie. Wiśniewski najtańszy nie był, ale na przykład grzaniec czy pączusie gdańskie – cena była adekwatna do wielkości.
Kontrolnie jeszcze wpadliśmy na jarmark w niedzielę ok. 14stej. Ludzi było znacznie mniej, masa stolików była wolna pod zadaszeniami, ale w niektórych miejscach tworzyły się 2-3 osobowe kolejki.
Spacer po Gdańsku
Ulica Długa, Piwna, gdański Ratusz to pierwsze rzeczy, które zwiedziliśmy podczas spaceru nad rzekę Motławę od strony Jarmarku. Jak wspomniałem – w Gdańsku dawno nie byłem i miasto skojarzyło mi się z Rygą! Dalsze bulwary nad Motławą wraz z zabytkowym żurawiem to już klasyka, ale na Wyspę Spichrzów spojrzałem jakoś inaczej i tak – wygląda to naprawdę świetnie. Uliczek jest wystarczająco, by spacer zajął więcej niż 10 minut, a mróz, który nam towarzyszył sprawił, że wybraliśmy się wtedy do kawiarni (o niej w następnej części wpisu).
To może nad morze? No właśnie, tutaj jest mały problem, bo mróz szczypał w twarz, a z centrum Gdańska do morza jest bagatela 10 kilometrów. Auta jednak nie chcieliśmy ruszać i podczas wizyty w kawiarni wytypowaliśmy tramwaj numer 3, który zawiózł nas na przystanek „Brzeźno Dom Zdrojowy„. Normalne bilety jednoprzejazdowe kosztują 4,60PLN za sztukę (zawsze kupuję albo w aplikacji banku, albo w Mobilet/Jak Dojadę), a podróż trwała blisko 30 minut. I voila – jesteśmy! Ładnym zejściem z przystanku do morza zobaczyłem plażę przykrytą niemal w całości śniegiem. Przyznam, że nie przypominam sobie kiedy ostatni raz byłem nad morzem o takiej porze! Brzegiem morza doszliśmy następnie do molo w Brzeźnie, by przy nim zawrócić i wzdłuż ścieżki rowerowej dotrzeć do tego samego przystanku tramwajowego. W listopadową sobotę trójka odjeżdżała co 20 minut, a my złapaliśmy nasz wehikuł właśnie kiedy dochodziliśmy do przystanku!
Ten wyjazd miał być na luzie, bez biegania po muzeach, bez planu. Sporo więc było powyższych spacerów, ale był też czas popołudniowej sjesty w hotelu. Następnego dnia w niedzielę skierowaliśmy swoje kroki, by wpaść do Europejskiego Centrum Solidarności, najlepiej parę minut po 10tej, zaraz po otwarciu. I to był dobry wybór, bo więcej ludzi pojawiło się godzinę później. Za niską cenę zwiedzamy 6-7 wystaw całej historii wraz z audioprzewodnikiem. Możemy wybrać wersję pełną (2,5h) w której lektor czasem przynudzi, albo uproszczoną (1,5h). My wybraliśmy dłuższą, nigdzie się nie spieszyliśmy. Muzeum jest jedno z tych, które trzeba odwiedzić i rzeczywiście warto to zrobić. Opowiada kawał historii tego kraju, która ma wpływ na nas dziś. I nauka z niej, pewne hasła, cały czas warto mieć w pamięci.
Gdzie na kawę, gdzie coś zjeść, gdzie spać?
Kawiarnię dostaliśmy z polecenia od znajomych – Retro. Zgodnie z nazwą stylizowaną na kawiarnię w starym stylu, podobno kawę mają przednią. My poszliśmy w czekoladę oraz grzaniec. Grzaniec należał do tych „solidnych” i nie miałbym żadnego „ale” gdyby nie wpadka obsługi. Przyjęto od nas zamówienia i tak po 30 minutach postanowiłem się przypomnieć. Okazało się, że nasze zamówienie prawdopodobnie nie dotarło do kuchni… Z jednej strony powiedziałbym – „Okej, wpadka, zdarza się”. Z drugiej – pracujemy z dziewczyną w obsłudze klienta i wiemy, że dobra obsługa to coś więcej niż tylko kolejne etapy procesu zamówienia. To również umiejętność zauważenia, że przychodzą inni goście, dostają zamówienia, a tamta dwójka siedzi bez menu i w zasadzie nie mają nic podane. Na plus za to szczere przeprosiny obsługi – rzeczywiście miały coś z osobistego przyznania się do winy. A to też trzeba docenić. Także – pewnie zapadnie w pamięć i jeśli będę szukał grzańca to na pewno odwiedzę! 🙂
Jedzenie zostało polecone przez hotelową ekipę i wybór padł na Słony Spichlerz. To coś czego w Poznaniu bardzo brakuje. Food court’y u nas kojarzą się z tymi niewygodnymi krzesłami z centrów handlowych dookoła których mamy McDonalds’a, KFC i inne sieciówki. Tymczasem Słony Spichlerz to klimatyczne miejsce gdzie stoliki mają zdecydowanie bardziej klimatu, a możliwość wyboru kuchni z knajp „dookoła” jest znacznie, znacznie większa. I nie są to sieciówki, a naprawdę dobre jedzenie. Moja dziewczyna skorzystała z oferty MEXEAT, ale dała mi spróbować. Taco z szarpaną wieprzowiną miały tę idealną pikatność i trafiła naprawdę dobrze z wyborem. Ja czekałem nieco dłużej, na burgera z SEXY BULL. Nie zawiodłem się. Chociaż gdybym postawił dychę, że bułka nie przetrwa do końca burgera to straciłbym 10 złotych to jednak wszystko dało radę. Soczyste mięso, baardzo świeże warzywa, jajo i mocne akcenty pieprzowe robiły robotę. Nie można pominąć też faktu, że ceny są tutaj niższe niż w porównaniu do restauracji w Gdańsku.
Jeśli chodzi o nocleg i śniadanie – tym razem trafiliśmy do ibis Gdańsk Stare Miasto. Położony niecałe 10 minut spaceru od Motławy, jarmarku czy najważniejszych uliczek gdańskiego Śródmieścia okazał się być strzałem w dziesiątkę. Niska ibisowska cena, konkretne śniadanie bez dziwnych rzeczy i do tego obsługa z którą można na luzie pogadać. Zdecydowanie polecam! Przy okazji pamiętajcie, że rezerwując nocleg w Gdańsku sprawdźcie czy przypadkiem nie jest on położony blisko morza – wtedy każda wycieczka do centrum będzie zajmowała sporo czasu.
Podsumowanie
Wizyta w Gdańsku była strzałem w dziesiątkę i złożyło się na to kilka czynników. Przede wszystkim fakt, że dawno tam nie byłem więc praktycznie to było dla mnie coś nowego – a niewiele miejsc w Polsce już takich jest. Po drugie zimowa aura dołożyła swoje – pierwszy śnieg zawsze cieszy, a jak złożył się akurat ze świątecznym jarmarkiem to już w ogóle jak wygrać w turystycznego totka. Po trzecie – Europejskie Centrum Solidarności potwierdziło swoją legendę jako jedno z muzeów, które trzeba odwiedzić. Jedzenie i hotel dopisały, dojazd łatwy – chyba zacznę bywać częściej na północy kraju, bo do tej pory jednak prym wiódł kierunek na Wrocław… 😉