Minął prawie rok od zeszłorecznego postu gdzie zastanawiałem się nad sensem świątecznych bazarów – „Jarmark bożonarodzeniowy – za i przeciw„. Nie ustaję jednak – tym razem wybrałem się ponownie trochę z przypadku, trochę z ciekawości, a i jeszcze znalazły się dwa inne powody – w minioną sobotę wylądowałem w Toruniu, a co już w ogóle z przypadku wyszło – post piszę z kawiarni we… Wrocławiu.
We Wrocławiu krótko – zmieniło się niewiele jeśli chodzi o przyjemność spaceru. Ogrom ludzi sprawia, że nijak nie przypomina to spokojnej przechadzki w okolicach jarmarkowych budek – bardziej to niezorganizowana procesja w której mimowolnie bierzemy udział jeśli chcemy się udać w kierunku pokrywającym się z miejscem wydarzenia. Jako ciekawostkę (w porównaniu do Poznania chociażby) można skomentować kilkanaście foodtrucków wraz z wielką choinką oraz prezentami. Dorzucając do tego ławeczki i stoły w zasadzie wyglądało to bardziej kompletnie niż zeszłoroczny jarmark na samym poznańskim Rynku.
Wróćmy jednak do Torunia. Dotarłem po 11stej, ponieważ byłem umówiony z kimś na kawę. Z miejscem na auto było krucho, ale udało się za trzecim okrążeniem – akurat ktoś wyjechał. Następnie udałem się bezpośrednio do kawiarni, a na uliczki piernikowego miasta ruszyłem około godz. 13. Przede wszystkim moja uwagę zwrócił porządek i zorganizowanie. Estetycznie i długo oświetlony deptak w postaci ulicy Szerokiej, a dalej Królowej Jadwigi. Budki na dwóch stronach rynku – tych, które nie są w ciągu wspomnianej ulicy. Podstawowa kwestia czyli ilość ludzi – niewiele to złe słowo, bo trochę ich było, ale idealnie – bez najmniejszego problemu można było iść takim tempem jakie sobie wybierzemy. A przy samych budkach jeszcze miejsce na to, by przystanąć z winem. Figury niedźwiedzia polarnego, świętego Mikołaja (okej, okej – Gwiazdora) oraz renifery swietnie nadają się do zdjęć. Aczkolwiek tylko te ostatnie miały dość specyficzny wyraz facjaty.
Adnotacja poza jarmarkiem, ale uważam, że warto o tym wspomnieć – postu o Toruniu jeszcze na blogu nie ma. Spacerując uliczkami ujrzeliśmy Niewidzialny Dom, jakkolwiek by to nie brzmiało. Znajduje się prawie dokładnie naprzeciw Muzeum Toruńskiego Piernika i jest rzekomo jednym z zaledwie pięciu takich miejsc NA ŚWIECIE! Niewidzialny Dom to projekt mający na celu pokazać jak wygląda życie bez zmysłu wzroku. Nie zdradzając szczegółów, my przekonaliśmy się co się dzieje z umysłem w całkowitej ciemności, jak na brak światła reagują nasze pozostałe zmysły, w szczególności dotyk i słuch. A na koniec mieliśmy część widzialną. Nie ma się co bać, przez cały czas ktoś nad nami czuwa, ktoś z nami jest parę metrów dalej, a grupy są niewielkie – max 8 osób. Co więcej ten ktoś to osoba niewidoma. Jesteśmy wprowadzeni do pierwszego pomieszczenia przez obsługę widzącą, ale później już trafiamy pod opiekę osoby pozbawionej zmysłu wzroku. I nijak tego nie czuć.
Jeśli zdążycie do możecie się zastanowić nad wizytą w Młynie Wiedzy. Jest czynny do 17 i osobiście nie zdążyłem, ale słyszałem, że potrafi dostarczyć dużo kreatywnej zabawy. Jeśli byliście – dajcie znać czy polecacie ze swojej strony.
Transport
Do Torunia bez problemu dotrzecie pociągiem (1,5h TLK lub 2h REGIO). Autem również, 150km powinniście pokonac w max 2,5h – moim zdaniem jakość drogi jako średnią całościową można określić na dobrą.
Podsumowanie
Pomimo niezbyt pozytywnej recenzji Wrocławia uważam, że należy taki jarmark zobaczyć samemu. Wyrobić sobie opinię czy podoba nam się ten sposób obchodzenia świąt, a przez swój ogrom bez wątpienia będzie bardzo dobrym odnośnikiem.
Co do Torunia – miasto broni się organizacją, mniejszą oraz spokojniejszą frekwencją (i to nawet w środek weekendu). I sam Toruń też jest ładny. Wszędobylska czerwona cegła – z reguły odswieżona i bradzo estetyczna – doskonale przypomina nam w jakim mieście jesteśmy, a to sprawia, że zatracamy się w lokalnym klimacie i atmosferze piernikowego miasta. Oraz Niewidzialny Dom – dla mnie pozycja obowiązkowa dla każdego kto lubi zdobywać wiedzę i poznawać świat szerzej niż tylko z własnego punktu widzenia.