Trzeci wpis serii: Południowa Portugalia 2024 / Idealne miejsce na wakacje.
Po Faro i Lagos przyszła pora na kraniec Portugalii. Zachodni, stukilometrowy pas wybrzeża Oceanu Atlantyckiego za którym są – choć daleko – Stany Zjednoczone brzmi bardzo turystycznie, prawda? Nic bardziej mylnego. Sprytni Portugalczycy utworzyli tam park narodowy i w ten sposób wybrzeże mamy z mniejszą ilością wiosek niż polski Bałtyk. Do tego jeśli już zdarzą się osady liczące max parę tysięcy mieszkańców to wszystko w niskiej zabudowie gdzie można odpoczywać.
Dlaczego zatem miejsce nie jest popularne dla turystów masowych? Ocean brzmi pięknie, ale niesie też zagrożenia – z nich użytek potrafią zrobić surferzy, którzy uwielbiają te plaże, ale nawet dla nich fale mogą okazać się zabójcze. Jeśli jednak macie wystarczająco oleju w głowie, by przesadnie w wodzie nie ryzykować, to wybrzeże Costa Vicentina oferuje Wam dziesiątki plaż na których tłumów nie uświadczycie.
Sagres – kraniec Europy
Najpierw jednak wpadamy do Sagres. To miejsce z fortecą i pięknym terenem spacerowym jest obowiązkowe moim zdaniem chociaż banery trochę przekłamują mówiąc, że tu zaczyna się Europa, bo ten punkt nie jest ani wysunięty najbardziej na południe, ani na zachód. Ale wysokie klify sprawiają, że takie nieścisłości schodzą na dalszy plan, a widoczne plaże zachęcają, by z jednej z nich skorzystać.
Plaże – Praias
Jeśli chodzi o plaże to tak jak wspomniałem wyżej macie ich naprawdę multum. Jadąc drogą wzdłuż wybrzeża co chwilę drogowskazy zachęcają do zjazdu. Ja jednak upatrzyłem sobie jedną, podobno jedną z najpiękniejszych plaż – Praia de Odeceixe. Leżącą przy ujściu rzeki z jednej strony jest nad Oceanem, a z drugiej nad rzeką, a zejście z wysokie brzegu sprawia, że wygląda bajecznie. Tylko, że trafiliśmy na pewien pogodowy ewenement…
Jak widzieliście na zdjęciach wyżej – pogoda była przepiękna. Bezchmurne, lazurowe niebo, słońce i lekki chłód od morza – warunki idealne. Kiedy jednak tak jechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów zaczęliśmy dostrzegać niskie długie chmury. „Czy to pożar?” Spalenizny nie było w ogóle czuć więc wydawało się być bezpiecznie. Nawigacja nakazała skręcić do Odeceixe, nasze Clio wjechało nieco wyżej kiedy mgła zaczęła nas otaczać. Szyby w dół, no nie, zapach spalenizny niewyczuwalny. Dojechaliśmy na parking nad plażą i wyszliśmy z auta.
Dostaliśmy w twarz kropelkami oceanu, a oddalonego o 250 metrów akwenu i plaży nie było widać. Okazało się, że akurat ta plaża jako jedna z nielicznych została przykryta mgłą adwekcyjną. Niezwykle ciekawym zjawiskiem, które zdarza się nawet w Polsce. Zimne masy wody z dna docierają na powierzchnię natychmiastowo ochładzając powietrze to tworzy mgłę, obniża temperaturę do kilkunastu stopni i zakrywa słońce. Nie wiadomo ile może taka sytuacja potrwać, czasem przechodzi po kilku godzinach, a czasem zajmuje dni. Z plażowania więc nici.
Zambujeira Del Mar – świetne miejsce na nocleg
Po krótkim spacerze po plaży pojechaliśmy dalej, do Zambujeira Do Mar gdzie mieliśmy nocleg, a przy okazji też znajduje się kolejna z ładniejszych plaż. Miasteczko jest maleńkie i jeśli szukacie turystycznego zgiełku to go nie znajdziecie. To miejsce idealne na leniwy odpoczynek, reset dla umysłu.
Zwłaszcza, że jest gdzie patrzeć na ocean, by odpocząć. Plaża na której w skali godzin widać pływy morskie (a przy okazji zmieniającą się sytuację z mgłą – różnica czasu pomiędzy zdjęciami to zaledwie 3 godziny!). Kładki spacerowe dzięki którym można rzucić okiem na wysokie nabrzeże niczym na Gozo tylko jeszcze wyższe.
Noclegowo mogę śmiało polecić hotelik Ondazul. Parking na ulicy, a jeśli ktoś potrzebuje normalnego to 50 metrów dalej, zaskakująco czysto. Jedynie śniadanie mogłoby znużyć po 3 dniach.
Nova de Milfontes – kolejne leniwe miasteczko na odpoczynek
To miasteczko odwiedziliśmy dnia kolejnego, po plażowaniu w Zambuejra do Mar. Położone przy ujściu rzeki Miry okazało się być świetnym miejscem na potencjalny nocleg. Kilka knajpek, duża plaża, urocze portugalskie uliczki i… mała ilość turystów.
Dodatek: Nocleg w portugalskiej agroturystyce
Kiedy tak planuję podróże w innych krajach zawsze mnie kusi, by poza noclegami w tych wszystkich turystycznych miejscach skorzystać też z oferty agroturystycznej. I choć oczywiście wiem, że jak jest na Booking.com to nie zawsze będzie surowa agroturystyka, ale to zawsze naprawdę inne przeżycie niż nocleg w miasteczkach, nawet tych mniejszych. Tak było też w Portugalii, na jedną noc zabukowałem nocleg w Monte da Isabel.
Ten dzień był generalnie leniwy – najpierw plażing w Zambueira do Mar, potem krótki spacer w Nova de Milfontes i przyjazd popołudniu do wioski Vale de Água. Przejrzałem wcześniej mapę – kilka domów na krzyż, kawiarnia (miejsce odbioru kluczy do domu) i jedna knajpa (która okazało się, że akurat w poniedziałki była zamknięta). Brzmi jak dobre miejsce na odpoczynek, ale najpierw trzeba było się zameldować. Dotarłem do wspomnianej kawiarni, mówię po angielsku, że mam rezerwację z Booking.com i chciałbym odebrać klucze. Pani Isabel (jak domniemywam, bo raczej kontakt via Booking.com jest prowadzony przez jej córkę zdalnie) spojrzała na mnie, odwróciła się i poszła do kuchni.
Po chwili wróciła, chyba z drugą córką, nastolatką. Ponawiam tekst po angielsku na co nastolatka odwraca telefon z Tłumaczem Google w którym tłumaczyła zdania z portugalskiego.
- Zapłacone?
- Kiwam głową na znak potwierdzenia, bo Booking pobrał już kasę
- Formularz wypełniony?
- Kiwam głową na znak potwierdzenia, bo dostaliśmy wcześniej link na Booking.com
- Wiem gdzie jest domek?
- Kiwam głową na znak potwierdzenia, bo mijaliśmy po drodze
- Tu są klucze
Niestety to nie był koniec, bo jeszcze chcieliśmy zamówić obiadokolację i jak na złość mój telefon nie mógł znaleźć zasięgu. Pokazałem więc, że chciałbym zjeść coś na co rezolutna nastolatka klikała coś w telefonie po czym go odwróciła:
- Mięso czy ryba?
- Mięso
- 6 czy 7?
- Szósta
- OK
- Aha….
I tak umówiłem się na obiadokolację z mięsem na szóstą. Tyle wiedziałem, to jest właśnie urok zwiedzania mniej turystycznych miejsc 😀
Koniec końców przespacerowaliśmy się wioską, by dotrzeć na szóstą do kawiarni. Czekał na nas stół z przekąskami, pytaniem czy wino czy piwo, a po tym wjechały klasyczne talerze portugalskie czyli frytki, ryż i kurczak. I wiecie ile zapłaciłem za tę całą obiadokolację? 20 EURO! Tyle w miastach ledwo starczyło na jedną osobę! Śniadania wliczone w cenę noclegu też było w kawiarni, totalnie nam wystarczyło, a świeże pieczywo nie kazało wstać przed zjedzeniem wszystkiego 🙂
Także… warto dawać szanse agroturystykom 😉 Zwłaszcza, że owy domek który mieliśmy dzielił się na dwa mniejsze (akurat kiedy my byliśmy druga połówka była pusta). Prywatna łazienka, wygodne łóżko i taras na którym można spędzić czas patrząc w dal… dopóki komary nie przyleciały 😉
Podsumowanie
Na portugalskim krańcu Europy znalazłem to czego nie odnalazłem na Malcie. Niesamowity spokój, małe miasteczka bez mas turystów i przepiękne plaże. Właśnie czegoś takiego szukałem, by mieć gdzie polecieć naładować baterie. Tylko czas lotu nie jest przesadnie krótki, ale z drugiej strony można też często wyrwać to w dobrej cenie. I właśnie z takim wnioskiem chciałbym zostawić Wam ocenę portugalskiego Costa Vicentina.