5 rzeczy, które zrozumiałem po 250 postach bloga

Nieco ponad 3 lata temu wpadł pierwszy post „jubileuszowy” – z okazji setnego posta – „5 punktów dlaczego ten blog jest inny niż reszta„. Kolejny etap planowałem na 250 post, ale wyszło tak, że dokładnie ta liczba była pośrodku większego projektu (Holandii lub Zachodniopomorskiego). Musiało to zatem poczekać na spokojny koniec roku, a czas na to znalazłem dokładnie dzień przed Wigilią. Mimo wszystko post ten jest efektem notatek przez ostatnie kilka lat także – przyjemnej lektury podczas świąteczno-noworocznego odpoczynku.

Po pierwsze – motywacja do podróży

Blog powstał tuż po ukończeniu studiów. Ogrom wolnego czasu w weekendy (studiowałem zaocznie) sprawił, że potrzebowałem zajęcia na te dni. Wiem, że niektórzy budzą się w sobotę, stwierdzają „Dziś pojadę do Wrocławia”, jadą do Wrocka, przejdą się rynkiem, zwiedzą najpopularniejsze dwa miejsca i to im wystarczy. Potrafią nawet potem przemawiać na spotkaniach gdzie oni to nie byli. Ja po takich wycieczkach zawsze odczuwałem niedosyt. Że nie zaangażowałem się bardziej, że pewnie pominąłem interesujące miejsca, że byłem, ale zwiedziłem tak na 5-10%, powierzchownie jak typowy azjatycki turysta.

Prowadzenie bloga to nie tylko naciskanie „Publikuj”. To plan na posty w dłuższym okresie (wielu blogerów właśnie zabija po 3 miesiącach brak dłuższego planu). To regularne przygotowywanie do każdej wycieczki, by sprawdzić to osobiście, a potem na blogu Wam wrzucić pomysł na mikroprzygodę, która nie będzie clickbaitem, sprawdzoną i wiarygodną opcją. Oczywiście pamiętajmy też o czasie jaki trzeba poświęcić na posty. Długie formaty tekstowe to nie kwestia godzinki, a często dwóch-trzech nad laptopem, często po godzinach pracy (przy której też używam komputera swoją drogą).

I właśnie szukanie nowych miejsc „tylko dla mnie” nie do końca mnie satysfakcjonuje. Wolę, by efekty mojej pracy były korzystne również dla innych.

Po drugie – utrwalanie wspomnień

Nie przepadam specjalnie za książkami blogerów, bo często są to świetnie zorganizowane kampanie sprzedażowe, które dość powierzchownie liżą temat. Ale kilka lat temu, chyba na prezent, dostałem „Włam się do mózgu” Radka Kotarskiego. Bardzo dobrze wydana, kolorowa, idealna w dzisiejszych czasach Social Media pozycja, która na szczęście okazała się być konkretna. Jednym z pomysłów włamania do mózgu i trwalszego zapisania tam wiedzy są… samodzielne notatki.

Brzmi to zabawnie patrząc na edukację szkolną. Nauczyciele tępili przygotowywanie ściąg, a okazuje się, że Ci, którzy samodzielnie przygotowywali dobrze opracowywane ściągi uczyli się po prostu lepiej, powtarzali materiał, rozumieli co czytają, by skrócić to do pigułki. Oczywiście często dzielili się tymi ściągami z innymi, którzy jak potrafili podpatrywać teksty dostawali równie dobre oceny, ale… to im nie zostawało w głowach i wyparowywało tuż po napisaniu tekstu.

Przygotowanie mikroprzygody, zwiedzanie i ostatecznie napisanie posta w taki sposób, by czytelnik wiedział jak najwięcej – to bardzo utrwala zapiski w naszej pamięci. To sprawia, że mózg pracuje lepiej i rozmowy są bardziej konkretne niż mgliste wspomnienia większości osób. Zwłaszcza, że nie wiem czy wiecie, ale jeśli mózg ma lukę we wspomnieniu to potrafi stworzyć sobie wygodne i wiarygodne uzupełnienie tej luki?

Po trzecie – dzielenie się zapisaną wiedzą

Wiedząc o wszystkich błędach poznawczych jakie ludzie popełniają każdego dnia, o ich braku zaangażowania, o używaniu słownictwa, które totalnie nie nadaję się do nadawanych przez nich informacji – nie mam większego zaufania do ludzi. Mimo tego, że pisać lubię, to mój mózg działa matematycznie i procesowo. Każdą frazę w informacji, którą otrzymuję, mój mózg analizuje czy zgadza się ze znaną wiedzą oraz moimi przekonaniami. Myślę, że jakieś 50% fraz to nic nie wnosząca treść, która „dobrze brzmi”. Kolejne 30% treści zawiera błędy logiczne, posługiwanie się nieaktualną wiedzą lub taką która ignoruje fakty. Zostaje 20% dobrych, konkretnych treści, których często się szuka.

Niestety ile razy rozmawialiście z kimś o jakimś fajnym projekcie i jedyne co ta osoba miała Wam do przekazania to treści jak wyżej? 50% wypełniaczy, 30% nie do końca zgodnych treści (których mimo wszystko ludzie nie są w stanie podczas rozmowy zweryfikować – dlatego tak łatwo przekonać ludzi słownie względem słowa pisanego).

Ludzie dużo gadają, ale przekazują stosunkowo niewiele informacji, bo ich nie zapisują (patrz „Po drugie”).  Do tego już w ogóle nieliczne rozmowy o takich projektach kończą się „To podeślij mi notatki o Twoim projekcie, może to wykorzystam jakbym też chciał to zrobić”. Ludzie w dzisiejszych czasach nie mają czasu na czytanie notatek więc wszystko opiera się na ogólnikach rozmów. Co więcej rzadko kiedy też Ci pierwsi chcą się deklarować słowem pisanym – z rozmowy łatwiej się wykręcić, że to „nieporozumienie”, „źle zinterpretowane” itd.

Ja też jestem pytany często – a gdzie dokładnie byłeś, a ile kosztowało, a które szlaki, a co zwiedziłeś. Nie mam zamiaru ściemniać i tworzyć nierealnych narracji głosowych. Dzięki blogowi każdy może wejść na stronę i sprawdzić czy to co mówię to zadeklarowałem również słowem pisanym. Ja nie muszę się powtarzać i mam więcej czasu na różne projekty.

Po czwarte – porównania tego do największych blogów nie mają sensu

Nasz mózg uwielbia porównania oraz uproszczenia. Przez te pierwsze dokonuje ocen kontekstowych, a te drugie pozwalają mu „przyjąć” dużą ilość informacji. Często to jednak prowadzi do błędnych ocen sytuacji. Jednym z takich błędów jest porównywanie do innych blogów.

Ogólnie mówiąc – blog często jest najzwyklejszym projektem finansowym. Owszem, wynikającym poniekąd z pasji i każdy bloger na okładce powie, że „to sama przyjemność”, ale to jak z własną firmą. Z jednej strony sam jesteś sobie szefem, a z drugiej – też potrzebujesz klientów i musisz się do nich dostosować. Bo blogowanie to po prostu forma wsparcia sprzedaży. I ja wiem, że masa ludzi pracuje jako osoby, które mają cele sprzedażowe i jest to dla nich całkowicie naturalne i normalne, ale nie sposób zignorować faktu, że sprzedaż to również wykorzystywanie masy technik wpływu na często nieracjonalne zachowania kupujących, zwłaszcza dla klientów indywidualnych. I jako bloger musisz na to przystać. Tylko naprawdę nieliczni mogą stawiać swoje własne cele ponad rynek. To sztuka negocjacji w biznesie – jak wszędzie. I tak, mózg nam teraz podpowiada, że my na pewno możemy tak pokerowo grać, ale rynek szybko weryfikuje takie „pewniaki”.

Na szczęście – to projekt dla mnie poboczny. Nie muszę negocjować postów na bloga, by zapełnić domowy budżet na kolejny miesiąc. Nie muszę bawić się w akwizycję podszytą dość prymitywnymi sztuczkami sprzedażowymi. Nie potrzebuję uznania na galach blogerów, czy namawiania do wysyłania SMSów.

To jest właśnie hobby w czystej postaci – robisz to dla siebie. A najbardziej wartościowe rzeczy są efektem właśnie takiego luzu. Rzadko kto może sobie pozwolić na to w tak długim terminie i regularności.

Po piąte – satysfakcja z dużego projektu i pewność siebie

W czasach nieustannych dawek dopaminy, którą jesteśmy bombardowani na każdym kroku czasami myślę o sobie jak o amiszu. Lajki pod postem wygenerują zadowolenie, ale jest ono krótkotrwałe i w dłuższej mierze szkodliwe dla ludzi, bo poszukują tylko takich krótkich momentów radości i nie zwracają uwagi na dłuższy okres i szerszy kontekst. Właśnie dlatego święta często przygniatają ludzi finansowo lub nie pozwalają rozwinąć się ludziom lepiej w innych miesiącach.

Podobno każdy facet lubi zmęczenie po wykonanej pracy. Ale… czy tylko faceci tak lubią? Popularność maratonów biegowych mówi, że kobiety również czerpią satysfakcję z takich przygotować i realizacji projektu. Tyle, że kluczowym punktem jest tutaj długość realizacji danego projektu. Post z lajkami – to praca na minutę i dawka dopaminy na kolejne 5 minut. Dobrze wykonana praca może zająć kilka godzin i podobnie będzie trwała dawka dopaminy. Maraton – przygotowanie zajmie kilka miesięcy, ale tyle samo czasu otrzyma się zadowolenie. Dla mnie to jednak tylko krótko- i średnioterminowe wyzwania.

Wiosną 2024 Mikroprzygoda.com skończy 6 lat. Ponad 250 postów – myślę, że każdy to średnio 5h pracy łącznie, były projekty mniejsze i większe. To spojrzenie jak na ewolucję dziecka, rodzicielska satysfakcja. Mikroprzygoda.com motywuje do poszukiwania różnych sposobów podróży, sprawia, że projekt ten wygląda z jednej strony zgoła odmiennie od mojej pracy zawodowej, z drugiej pozwala nam spojrzenie na nią z boku i wprowadzania innowacji o jakich branżowym specjalistom się nie śniło.

Ale to właśnie tak duże i długotrwałe projekty budują pewność siebie i opanowanie – podobno wiele osób mi zazdrości tej cechy. W świecie w którym każdy biega, by zdążyć niewiadomo przed czym, boi się podejmowania decyzji jestem w stanie znaleźć czas na słuchanie muzyki i zastanawianie się nad każdym słowem, które tutaj przekazuję.

Podsumowanie

Przyznam, że spodziewałem się, że post miał być krótszy. Ale Marylin Manson w tle ze swoimi kawałkami w tle, herbata w dużym kubku obok i perspektywa kilku dni wolnego przez święta zrobiły taki klimat, że czas był przyjemnością. Zobaczymy co przyniosą nowe lata na Mikroprzygoda.com. 2024 powinien być spokojny, będę zajęty budowaniem kolejnych materiałów, na pewno będę pracował od strony technicznej. Natomiast 2025 przyniesie dwa duże projekty i będzie zwieńczeniem tego projektu. Stay tuned!

 

Autor zdjęcia tytułowego: Bradley Pisney / UnSplash.com

Dodaj komentarz