W Kotlinie Kłodzkiej miałem okazję być dekadę temu na wycieczce szkolnej w szkole średniej . Niewiele zostało z tamtejszych wspomnień, ale pamiętam, że już wtedy kombinowałem nad samodzielną alternatywą wyjazdu dla mniejszej grupy znajomych, by dodać do planu coś więcej niż było w zaproponowanym szkolnym planie. Nie sądziłem jednak, że przerodzi się to kiedyś w to co teraz robię w wolnym czasie – pomysły na wypady sypią się z rękawa; prowadzę bloga, który sprawia straszną satysfakcję i wiem, że ta strona przydaje się tysiącom ludzi!
Ten pomysł wypadu zrodził się z uwagi na dość dynamiczne okoliczności. Najpierw plan obejmował Beskidy, ale kilka czynników tak się potoczyło, że szkoda było tracić tyle czasu na dojazd i powrót. A jeśli mowa o szybkich górach to zachód Polski poleca się dla Wielkopolan od razu, a Kotlina Kłodzka – otoczona wieloma szczytami – jest wręcz idealna na taki przedłużony weekend. Ale… nie wszystko było takie idealne -> zapraszam do lektury! 🙂
Jak zwykle naszym celem były głównie szlaki, ale z uwagi na mieszane towarzystwo, przeróżną formę jak i szybko zapadający zmrok należało dodać do planu wycieczki sporo innych możliwości spędzania czasu.
Nocleg
Czterosobowy apartament udało się znaleźć w świetnej cenie w centrum Kłodzka na Booking.com -> Apartament na Wyspie Piasek. Przestronny, z osobnymi sypialniami był idealną opcją dla 4 osób. Od biedy nawet dodatkowe 2 osoby mogłyby spać na kanapie, ale jednak zawsze lepiej jak pokój wspólny pozostaje dostępny bez przeszkód również w nocy. Niezwykle miły gospodarz zameldował nas zgodnie z życzeniem – pierwszego dnia, po szlaku w okolicach godziny 17stej, a opuszczenie apartamentu było klasyczne i bezproblemowe.
Na pewno rozważę ponownie to miejsce podczas kolejnego wypadu.
Gdzie zjeść?
Pierwszego dnia miejscem, które przypadło nam do gustu było Nota Bene położone przy Żelaznym Moście. O ile należy uznać, że pizza jest raczej wyborem dla niezdecydowanych o tyle pozostałe opcje menu są znacznie ciekawsze. Dla przykładu mój befsztyk wraz z kompozycją sałatki był naprawdę świetnym wyborem. Dziewczyna wybrała kurczaka w sosie pomarańczowym, który okazał się być idealny. Te pomarańczowe kurczaki czasami są jednak zbyt słodkie jednak tutaj należy jasno powiedzieć – udało się odnaleźć szefowi kuchni złoty środek.
Drugi dzień mieliśmy mały dylemat ponieważ niedaleko parkingu gdzie zostawialiśmy auta na górskie szlaki było „Borowina Bistro” gdzie mieliśmy okazję kiedyś zjeść sporo, w śmiesznej cenie, ale przede wszystkim naprawde dobrze. Niestety albo stety, po górskim łazikowaniu głód nie doskwierał szczególnie i dopiero w Kłodzku zdecydowaliśmy się na wizytę w Restauracji Korona. O ile miejsce jest położone bardziej na dojazd autem (spory parking, przy stacji benzynowej BP) o tyle w sobotni wieczór miejsce tętniło życiem. Dużo nie brakowało, by nie udało się znaleźć stołu zatem warto rozważyć wcześniejszą rezerwację. Jakość – bez wątpienia będzie to jedno z miejsc gdzie będę bywał nie raz. Pomimo dość „klasycznego stylu polskiego menu”, dania były spore, a smakowo w punkt. Nie bez wątpienia był też fakt, że generalnie nie ma tam przesadnego ścisku – jest trochę przestrzeni co sprawia, że pomimo sporej ilości ludzi w sali – można było porozmawiać w grupie.
Następną knajpę, którą odwiedziliśmy była Karczma Stary Młyn. Wypadło to akurat w niedzielę, kiedy restauracja jest czynna do godziny 20stej, a my dotarliśmy tam na obiadokolację tuż przed 19stą. Z zaparowanymi okularami klasycznie zapytałem czy znajdzie się miejsce dla 6 osób, bo nie zauważyłem, że sala jest… pusta. Pomimo nowoczesnej formy grafiki marketingowej (która raczej zachęca do spotkań), miejsce w niedzielny wieczór było całkowicie puste. Opinie jednak były dobre więc siadamy i zamawiamy. Obsługa uwinęła się w miarę sprawnie (chociaż mieliśmy w pewnym momencie wątpliwość czy o zamówieniu koleżanki zapomnieli, czy jeszcze nad nim pracują) nie pozostało więc nic innego jak skupić się na walorach smakowych. Kolegę, który na nowo odkrywał smaki (po COVID) cieszyło totalnie wszystko więc to pominę, natomiast pozostała część ekipy określiła poziom jako wystarczający, ale bez szału. Na pewno za to jest to miejsce gdzie zjecie solidnie – nie dałem rady zjeść całego syra smażonego, a wielkość pierogów naprawdę robi pozytywne wrażenie. Podsumowując – miejsce wydaje się pewne jeśli chodzi o jedzenie – zjecie sporo i nieźle ale fajerwerków nie uświadczycie.
A może kawiarnie?
Ostatniego, wyjazdowego dnia było zbyt wcześnie na obiad i mieliśmy okazję skorzystać z kawiarni Pan Kawka położonej w ścisły centrum Kłodzka. Miejsce urządzone w przytulnym, jesiennym klimacie było strzałem w dziesiątkę. Każdy z nas wybrał sobie odpowiednią kawę bądź herbatę, do tego niczym typowy Wielkopolanin – „coś słodkiego” w postaci ciasta czy deseru – osobiście polecam na bazie mascaparone z Kinder Bueno, ale wuzetka znikała równie szybko!
Ups, zapomniałem jeszcze, że któregoś dnia odwiedziliśmy kawiarnię położoną dosłownie parę kroków od powyższej – Kavosh. Znajdująca się przy jednej z budowlanych ikon Kłodzka – katedrze gotyckiej (to ta z nierównymi wieżami) – w zasadzie to zwróciła na siebie uwagę również od strony… podziemi (ale o tym w dalszej części posta). Miejsce moim zdaniem nieco mniej przytulne, ale na pewno spore – stolików i krzeseł jest naprawdę dużo. Jakościowo nie było do czego się przyczepić – również jest wyraźnym punktem na mapie Kłodzka na kiedyś, ale wtedy będę też mądrzejszy – czekolada z piankami marshmallow i spory kawałek ciasta to może być za dużo dla kogoś kto cukru jada stosunkowo niewiele 😀
Dzień 1 – Góry Stołowe
Piątkowy wyjazd z Poznania przed godziną 7 i już na samym początku nie tracimy czasu na meldowanie się czy przejazdy przez Kłodzko. Naszym celem jest parking, który zaprowadzi nas w Góry Stołowe. Dokładnie jest on TUTAJ, a stacja na której warto zatrzymać się w celu skorzystania z toalety czy przekąski znajduje się TUTAJ – ok. 45min przed miejscem docelowym.
Góry Stołowe wraz z schroniskiem Na Szczelińscu są miejscem, które każdy powinien odwiedzić. Z jednej strony stosunkowo płaskie, oferujące przyjemne szlaki bez ciągłych wzniesień, z drugiej – na te góry najpierw trzeba się wdrapać. Do tego jeszcze schronisko położone w cudownym miejscu – i to pomimo, że tego dnia była mgła i widok w punkcie widokowym był całkowicie zerowy. Nie sposób też z reguły pominąć labiryntu skalnego, który oficjalnie jest nieczynny w okresie zimowym, ale możliwe jest wejście na własną odpowiedzialność. Przy zachowaniu bezpieczeństwa i rozsądku to jednak świetna dawka zabawy.
Plik PDF ze ścieżką możecie pobrać TUTAJ (wersja bez wizyty w schronisku Na Szczelińscu) lub TUTAJ – wersja z wizytą w schronisku. Obejście skalnego labiryntu pozostawiam Wam. Bez labiryntu to 11-12 kilometrów marszu oceniane na max 4h także musicie przyznać – niewiele jak na klasyczne szlaki z wielu innych wyjazdów.
Przebieg szlaku
- zielonym do wodospadu Pośny;
- żółtym podejście, a następnie wędrówka do schroniska Pasterka;
- zielonym w kierunku Pasterskiej Góry (od powyższego żółtego, ten zielony odchodzi w prawo);
- następnie zielony łączy się z niebieskim;
- skręt w lewo w niebieski szlak – tutaj możecie nieco się zakłopotać ponieważ szlak niebieski będzie szedł prosto (w kierunku Czech) oraz w lewo (w kierunku Karłowa) – skorzystajmy z tej drugiej opcji;
- OPCJA: żółtym w kierunku podejścia do schroniska Na Szczelińcu i ewentualnie labiryntu skalnego;
- czerwonym, który następnie przechodzi w niebieski w kierunku auta.
Jak widać na wykresie szlak ma stosunkowo niewiele przewyższeń (niecałe 500 metrów w górę oraz w dół). Czasowo nie jest również wymagający zatem nie ma co się spieszyć przy podejściach – w swoim tempie, by nie zniechęcić się do wycieczki na samym początku
Wracamy na ten sam parking gdzie pozostawiliśmy auto, by dojechać do apartamentu w Kłodzku, wziąć prysznic i ruszyć do jednej z lokalnych knajp (o których pisałem na początku posta) oraz na zakupy na wieczór (jak to zimowy wieczór bez grzańca?!) oraz na śniadanie.
Pierwsze dni takich wyjazdów są z reguły zawsze nieco krótsze przez wczesne pobudki. Ale bez wątpienia satysfakcjonujące.
Dzień 2
Tego dnia do naszej czwórki dołączały jeszcze dwie osoby z Poznania więc nie chciałem utrudniać im dojazdu gdzieś na południe Ziemi Kłodzkiej. Wybrałem zatem darmowy parking w miejscowości Szczytna znajdujący sie TUTAJ, który zaczynał plan tego dnia na Góry Bystrzyckie oraz południowe krańce Gór Stołowych.
Trekking – Plany szlaków:
- Opcja A: Część 1 PDF oraz Cześć 2 PDF – zakłada przejście z czerwonego na zielony szlak po stromej, bezszlakowej ścieżce (ledwo widoczna w lesie) – opcja dla każdego kto posiada orientację w terenie -> przydaje się również aplikacja Mapa Turystyczna (iOS / Android)
- Opcja B: Plik PDF – Trasa w jednej części, ale wymagająca nadrobienia drogi przez wizytę w Polanicy-Zdrój, miejscu łączenia szlaków
Po przebraniu butów wracamy do drogi głównej którą zapewne przyjechaliśmy na parking, skręcamy w lewo, przechodzimy przez rzekę (Kamienny Potok), zaraz za nią ponownie skręcamy w lewo i zaczynamy naszą wędrówkę czarnym szlakiem. Trochę rozgrzewki na początek, bo szlak prowadzi miejskimi jezdniami, by zacząć kluczyć asfaltem za przejazdem kolejowym i w końcu wejść do lasu. Bardzo długi czarny odcinek szlaku będzie przyjemny do pewnego momentu dla każdego. Szerokie i leśne drogi będą powoli i leniwie wspinały się w górę co nie powinno sprawić trudności nawet tym z gorszą kondycją.
Jak jednak wspomniałem – szlak jest łatwy do pewnego momentu. Kolor czarny w pewnym momencie skręci w prawo o 90 stopni nakazując nam wspiąć się na jeden ze szczytów Gór Bystrzyckich – Wolarz (852m n.p.m.). Wejście jest niejako podzielone na dwa etapy, które są przeciętą leśną drogą. Jeśli ktoś po pierwszym etapie nie będzie w stanie kontynuować wspinaczki, może udać się wspomnianą leśną drogą w lewo, by obejść szczyt i trafić na szlak czerwony, którym będziemy ze szczytu schodzić.
Jak wspomniałem – nie ma się co spieszyć, podejście jest rzeczywiście niemałe, ale małymi krokami, dając sobie czas jesteśmy w stanie to pokonać. Dość motywacji dostarczył nam pewien starszy pan, który mozolnie wchodził na górę zgodnie ze sztuką – pomimo kilku dekad nas różniących nie zdążyliśmy go dogonić. Starsi ludzie dający sobie radę w górach to dla mnie źródło pewnej inspiracji – patrząc na mieszczuchów, którzy mają problem z pokonaniem schodów mam nadzieję, że częste wizyty w górach pomogą mi zachować formę.
Wracamy na szlak tymczasem. Ze szczytu widoków krajobrazowych nie ma, ale las niczego sobie. Na szczycie zmieniamy kolor szlaku na czerwony skręcając w lewo i lekko schodzimy na dół gdzie na leśnej drodze spotykamy tych co postanowili obejść szczyt. Szlakiem czerwonym kontynuujemy zejście, aż do Polanicy Zdrój gdzie musimy zmienić szlak na kolor zielony.
My wybraliśmy opcję A – przejście z czerwonego na zielony nieoznaczoną ścieżką. Podejście nie było bardziej strome niż wspomniane wcześniej ze szlaku czarnego, ale zdecydowanie krótsze co pozwoliło to pokonać każdemu bez większego problemu. A po wejściu można odpocząć, bo trafimy na ciekawe formacje skalne od „Wielbłądka” zaczynając. Zielony szlak jest bardzo przyjemny jak to na Góry Stołowe przystało. W miarę płaski będziemy maszerować bez zmiany koloru aż dotrzemy do osady zwanej Piekielną Przełęczą. Tam przede wszystkim możemy chwilę odpocząć, by po tym zmienić szlak na żółty.
Ten równie łagodny szlak doprowadzi nas do Zamku Leśna gdzie mamy okazję skorzystać z punktu widokowego. Wprawdzie trzeba się na niego nieco wspiąć (a jego stan wydaje się być nieco niepewny – uginający się deski pod ciężarem jednej osoby są wątpliwe) to widok z pewnością nam to wynagrodzi. Sam Zamek wydaje się przypominać pewne miejsce z Jury Krakowsko-Częstochowskiej, a znajdując się w rękach prywatnych jest dostępny w pełni w zasadzie tylko w miesiącach letnich. Zgodnie ze stroną internetową (TUTAJ) poza miesiącami wakacyjnymi przyjmowane są tylko grupy zorganizowane od czwartku do niedzieli. Można jednak wejść i zobaczyć obiekt z każdej strony. Z ciekawostek – pomimo średniowiecznego stylu, zamek dostał wybudowy zaledwie niecałe 200 lat temu.
Przez furtkę kontynuujemy spacer żółtym szlakiem schodząc w dół. Mając szczęście – jak my – będziecie mogli zobaczyć jak to jest wspinać się na wspomniany punkt widokowy od skalnej strony. Żółty szlak doprowadzi nas bezpośrednio na parking gdzie pozostawiliśmy nasze auto. Pora się przebrać, wrócić do Kłodzka (sprawdźcie dobrze jaką knajpę wybrać, bo jeśli jesteście już głodni to parę kilometrów stąd po drodze macie Borowina Bistro).
To nie był krótki i lekki szlak więc podczas powrotu stanęliśmy w sklepie, zaopatrzyliśmy się w grzańce do przygotowania wieczorem i niedługo potem ruszyliśmy do Restauracji Korona.
Dzień 3
Niepewna forma jak i lekkie przeziębienie sprawiły, że odpuściliśmy plan długiego trekkingu, a wybraliśmy lżejszą opcję. Okazała się być jednak doskonałym wyjściem, szczegóły poniżej.
Trekking – planu szlaku
Plik do pobrania w formacie PDF jest TUTAJ. Auto zostawiamy na jednym z parkingów w miejscowości Międzygórze, jak najbliżej wodospadu od którego zaczniemy nasz spacer.
Auto zaparkowane, buty trekkingowe związane, wyruszamy na maleńkie podejście, by móc zobaczyć jedną z największy atrakcji tego miejsca czyli Wodospad Wilczki. Trasa lekka, wzniesienia spokojne więc wodospad pewnie mały? Nic bardziej mylnego – wodospad rzeczywiście jest wodospadem, a ilość punktów z którego można na niego spojrzeć jest naprawdę spora. Zdaję sobie sprawę, że może to być jedno z miejsc obleganych, bo nawet w taką listopadową niedzielę bez opadów było tutaj kilkunaście osob poza naszą szóstką. Bez wątpienia jednak warto zatrzymać się tu na chwilę i zrobić fajne zdjęcia do Waszego podróżniczego albumu.
My tymczasem kontynuujemy podejście czerwonym szlakiem o różnym stopniu nachylenia, ale generalnie źle nie jest. Po ok. godzinie marszu powinniśmy dotrzeć do schroniska Na Iglicznej, które niestety okazuje się być zamknięte. A szkoda, bo miejsce jest rzeczywiście ładne, nawet pomimo braku panoramy z powodu mgły. W tym miejscu można również pokusić się o spacer kamienną drogą krzyżową na sam szczyt Igliczna – droga w jedną i drugą stronę nie powinna zająć więcej niż 30 minut.
Po małym odpoczynku kontynuujemy przechodzimy na szlak zielony, który prowadzi asfaltową drogą, którą można dojechać do schroniska. Spokojnie, asfalt wkrótce się skończy, dokładnie na małym parkingu, a nasz szlak zielony odbije w prawo. To etap spokojnego wznoszenia leśnymi ścieżkami – idealne na górskie spacery ze znajomymi, by pogadać o wszystkich rzeczach, które przychodzą naturalnie na myśl w takich miejscach i chwilach.
Zielonym szlakiem będziemy wędrować całkiego długo, aż w końcu dotrzemy do miejsca w którym krzyżuje się on z niebieskim – skręcamy właśnie w prawo w niebieski w kierunku osady Międzygórze, gdzie pozostawiliśmy nasze auto. Pomimo zwykłego zejścia, ten fragment wydał mi się ciekawy. Może to przez nisko zawieszoną linię energetyczną, która okazała się być finalnie urwana? Może przez pojedynczne domostwa jakie tam spotykaliśmy? Tak czy siak niebieska barwa doprowadzi nas do miasteczka i naszego auta. To był krótki szlak i zajął stosunkowo niewiele czasu, ale bez wątpienia dobrze spędzonego. A szybki powrót pozwoli jeszcze odwiedzić coś w Kłodzku…
Podziemna Trasa Turystyczna w Kłodzku
Wróciliśmy, odpoczęliśmy chwilę i wybraliśmy się jeszcze do jednej z atrakcji Kłodzka – Podziemnej Trasy Turystycznej im. Tysiąclecia Państwa Polskiego. Pełna nazwa jest przesadzona, ale rzeczywiście warto się tam wybrać, bo koszt biletu stosunkowo niewielki (15PLN/osoba), a odkrycie podziemnej części miasta stanowi nie lada gratkę dla każdego kto chce poznać miasto dosłownie „od podszewki„. Co ważne – wejście znajduje się w jednej części miasta (niedaleko Twierdzy Kłodzko), ale wyjście już gdzieś indziej – blisko Restauracji Korona albo Kavosh’a gdzie trafiliśmy po podziemnym spacerze.
Zatrzymajmy się jednak chwilę, by wspomnieć co znajdziemy pod uliczkami Kłodzka. To małe miasto, aktualnie około 25 tysięcy mieszkańców ma bogatą historię. Dość plastyczne podłoże umożliwiało wybudowanie sieci korytarzy, które służyły nie tylko jako spiżarnie, ale również miejsce pobytu podczas oblężeń i walk na powierzchni. Sytuacja z budowanymi w ten sposób korytarzami była jednak podobna jak w Chełmie Lubelskim – pozostawione przyrodzie puste przestrzenie zaczęły być zalewane wodami i powodować niebezpieczne sytuacje z budynkami na powierzchni. Podjęto decyzję o wzmocnieniu fundamentów korzystając z wiedzy górniczej i tak mamy dziś 700 metrową trasę, którą zwiedzamy samodzielnie.
Moim zdaniem tekstu jest idealna ilość. Miejsca bardziej ciekawe, gdzie chcemy się samodzielnie czegoś dowiedzieć mają go więcej, a sale z bardziej klasycznymi rzeczami – mniej, by nie przynudzać. Mamy zatem w pigułce historię miasta z najważniejszymi punktami. Jednocześnie podziemny klimat sprawia, że wiatr czy deszcz nam niestraszne więc to również idealna propozycjana gorszą pogodę. Osobiście polecam, moim zdaniem odpowiedni stosunek cena/jakość oraz jest to coś rzeczywiście unikalnego w skali dziesiątek innych miast.
Dzień 4
Ten dzień postanowiliśmy już odpuścić góry. Po trzech dniach, małych kontuzjach wynikających ze zmęczenia postanowiliśmy sprawdzić dwie atrakcje w Kłodzku. Pierwsza dość oczywista, druga mniej. Którą warto sprawdzić, a gdzie stwierdziłem, że pieniądze wywaliśmy w błoto? Detale poniżej.
Twierdza Kłodzko
To dość problematyczna atrakcja dla każdego kto dzień woli spędzić na szlaku. O ile część nadziemną można zwiedzać samemu z papierowym lub prawdziwym przewodnikiem (bez różnicy w cenie) o tyle podziemia są już tylko z tym prawdziwym. To sprawia, że ostatnie wejście w zimowym sezonie jest o godzinie 13:30! Wejścia są wprawdzie co 30 minut, ale tak czy siak spora część dnia ucieka.
Uzgodniliśmy zatem, że planujemy wizytę na godzinę 10:00 w poniedziałek. Ludzi niewiele, poza naszą szóstką było może jeszcze 6-8 osób, a koszt biletów łączonych (podziemny labirynt + część nadziemna twierdzy) 42PLN za osobę nakazywała sądzić, że będzie co zwiedzać. I bez wątpienia było.
Półtora godziny w podziemiach z przewodniczką, która potrafiła zaciekawić upłynęło praktycznie w moment, ale wiedza o sposobie wykorzystania tych podziemnych korytarzy jest na pewno fascynująca dla zaangażowanego turysty. Jakkolwiek należyzauważyć, że ponownie – warto odwiedzić to miejsce po zdobyciu wiedzy, której za darmo możemy posłuchać podczas Dni Twierdzy Poznań. Wiele rozwiązań w takich fortach jest bliźniaczych i da to lepszy pogląd całej sytuacji aczkolwiek kwestia podziemnych labiryntów jest unikatowa – zdecydowanie polecam.
90 minut, które spędziliśmy w podziemiach sprawiło, że zapomnieliśmy jak zimno jest na powierzchni stąd następna część z przewodnikiem po części naziemnej Twierdzy Kłodzko minęła nam mniej przyjemnie przez temperaturę bliską zera i wiatr, który jeszcze bardziej potęgował uczucie zimna. Mimo to jednak uważam, że o ile dwa punkty widokowe (świetne miejsce na zdjęcia panoramiczne Kłodzka i szczyty pasm górskich jakie otaczają Kotlinę Kłodzką!) i historia obiektu jest warta poznania, o tyle lepiej to zrobić samodzielnie z papierowym przewodnikiem we własnym tempie. Sama historia tego miejsca to ponad 1000 lat historii fortyfikacji, a wydarzenie jak Dni Twierdzy Kłodzkiej sprawiają, że rzeczywiście warto to miejsce odwiedzić traktując to jako unikat tego regionu.
Folwark Szyfrów
Czas podróży do Poznania to zaledwie 3 godziny więc szkoda było wrócić o 16-17stej do domu. Przeglądając różne atrakcje trafiłem na Forwark Szyfrów. Firma SkiRaft Bardo była mi znana z opisów świetny spływów pontonowych, a tutaj reklamowała się serią zagadek na terenie całego folwarku, który jest w jej posiadaniu. Jak można było zauważyć z innych postów – lubię gry typu escape room więc cały folwark brzmi świetnie, prawda?
Krótka rozmowa telefonicznia nie pozostawia wątpliwości – zawsze ktoś jest na miejscu, teraz poza sezonem nie ma problemu z grą w dowolnym czasie. No to jedziemy, by zaparkować na środku wspomnianego folwarku. Zwierzaki są (choć nie biorą udziału w grze), a obiekt rzeczywiście robi wrażenie sporego. Udaje się znaleźć kogoś z obsługi – jasne, możemy zacząć grać, poprosimy o parę minut cierpliwości, przygotujemy wszystko.
I zaczynamy. Folwark Szyfrów to seria 9 mini escape roomów. Na każdy mamy max 10 minut. Nie jestesmy zamykani, bo główną atrakcję są jednak zagadki, ale przejścia pomiędzy etapami są kompletnie oderwane od gier. Fabuły nie ma wcale, zagadki należą do tych z pierwszych escape roomów, które na rynku funkcjonują bez zmian od wielu lat (w każdym dużym mieście takie miejsce by miało bardzo słabe oceny). Co więcej wiele mechanizmów zadziałało niepoprawnie, a nadzór „mistrza gry” jak to jest nazywane w pełnoporawnych escape room’ach był po prostu słaby.
Czym jest więc Folward Szyfrów? To miejsce dla masowych turystów, którzy nie mają co robić w Kotlinie Kłodzkiej i nie wiedzą co to jakość. Pierwszy lepszy Escape Room (których wiele w nieodległym Wrocławiu – w tym z górnej półki) miażdży to miejsce po pierwszych 3 minutach gry. Także – lepiej odpuścić to miejsce i jak chcecie koniecznie zagadki to wybierzcie coś we Wrocławiu z rankingu Escape Room. A w miejsce tego zerknijcie w podsumowanie co jeszcze czeka na moją ponowną wizytę w regionie a można znaleźć w okolicy. Może Wy odkryjcie jakąś perełkę pierwsi?
Podsumowanie
Kotlina Kłodzko to bez watpienia miejsce, które oferuje dużo. Cztery dni to za mało, by zwiedzić wszystko, Tydzień może by starczył. Nie odwiedziliśmy teraz chociażby zlokalizowanych :
- na północy regionu – Twierdzy Srebrna Góra (idealna na dzień powrotu);
- na wschodzie Kopalni Złota (w której byliśmy na wycieczce szkolnej) czy Jaskinii Radochowskiej
- na zachodzie Muzeum Papiernictwa (w której byliśmy również podczas wycieczki szkolnej)
- na południu Jaskinii Niedźwiedziej (akurat przerwa regulaminowa) czy Kopalnii Uranu w Kletnie
- Sky Walk w Dolni Murava w Czechach z uwagi na znikoma widoczność przez mgły
Także – zapewne będzie jak z Jurą Krakowsko-Częstochowską – nie jeden post jeszcze o Kotlinie Kłodzkiej popełnię. Bo bez wątpienia to rejon, który oferuje dużo i zaprasza każdego kto lubi górski klimat zachodniej Polski bez jarmarkowego Karpacza.