Tym razem mniej konkretów miejscówkowych, ale post równie ważny, bo w zasadzie stanowi podstawę działania tego bloga. Proszę Państwa – po co nam coś takiego jak mikroprzygoda? Przecież pracujemy, robimy zakupy, imprezujemy, robimy tyle rzeczy, czasu wiecznie brak, a ja tu mówię o cotygodniowej podróży? Czy ja z Księżyca spadłem?
Zdaję sobie sprawę, że są typy ludzi, którzy mają generalnie problem z pracą w stresie. Nie radzą sobie z niesłusznymi oskarżeniami klientów, przejmują się rzeczami z którymi mają styczność, a które nie są od nich zależne czy rozpamiętują porażki. Pewnie właśnie dla nich psychologowie twierdzą, że 14 dniowy urlop jest optymalny, bo chyba po tygodniu przestaje się myśleć o pracy. Przyjmując tę zasadę mamy 2 takie urlopy rocznie. Czyli 24 tygodni pracy dla 2 tygodni urlopu. Brzmi to chyba jeszcze straszniej, a wyżej wymienione podejście może przypadkiem zaszczepić taką zasadę i efekt będzie odwrotny do relaksu…
„Przecież są weekendy” co niektórzy bardziej świadomi podniosą głos. No właśnie, z tymi weekendami to już nie jest takie proste. Z jednej strony wiele osób powie, że to tylko dwa dni i na pewno nie zdąży się nic zrobić więc się nawet nie podejmuje. Z drugiej problem polega na tym, że sobota zyskało już miano Narodowego Dnia Sprzątania, a w niedzielę przydałby się rodzinny obiad, odpoczynek czy wizyta w kościele. Można wstawić zresztą cokolwiek w wymienione przykłady. We wszystkich przypadkach dochodzimy jednak do tego samego – zostajemy w środowisku, które znamy. Mamy więc w zasadzie kolejne dwa dni rutyny.
Finalnie mamy więc 168 dni codziennej nudy, by zakończyć je 14 dniowym „urlopem”. Chociaż może lepiej, by się przydało określenie „oderwanie od rzeczywistości”? I tutaj dochodzimy do sedna urlopu – jeśli rzeczywiście dni wolne bez pracy są dla nas zbawieniem samym w sobie to może rzeczywiście warto pomyśleć nad zmianą pracy? To temat na osobny wątek, ale skłania to przy okazji do takich refleksji.
Jednak chciałbym się skupić na innej istotnej rzeczy – podczas urlopu wyrywamy się z ciągu powtarzalnych zdarzeń. Podróżujemy, poznajemy rzeczy nowe, jesteśmy w sytuacjach w których na co dzień nie bywamy i które są dla nas w jakiś sposób zaskakujące. I to właśnie jest kwintesencją urlopu/dni wolnych moim zdaniem – przeżycia. Nie pamiętamy przecież wszystkich szczegółów 14 dniowego wyjazdu AllIn w które dni zlewają się w jedno, ale potrafimy opisać szczegółówo 2 intensywne dni, które zapadły nam w pamięć, bo robiliśmy rzeczy po raz pierwszy czy bardzo nam się podobało. Wspomnień, motywacji, satysfakcji i masy innych pochodnych rzeczy nie buduje rutyna, a właśnie emocje, które rzadko kiedy pochodzą z powtarzalnych czynności.
Najważniejszy punkt jednak to nasze priorytety. Stwierdzenie na pierwszy rzut oka jest banalne, ale trzeba wiedzieć, że jednak się sprawdza. Jeśli zostawiasz sprzątanie na sobotę zamiast podróży czy innych rzeczy to sprzątanie jest Twoim priorytetem nad podróżami. To jest naprawdę logicznie proste. I nic nie da powtarzanie, że „w weekend byś sobie gdzieś wyjechał”. To właśnie po czynach najłatwiej definiować czyjeś priorytety. Od razu mówię – nie ma w tym nic złego. Ale jednocześnie bądź dorosły i przyjmij konsekwencje wyboru – jeśli wybrałeś sprzątanie i nigdzie nie pojechałeś to masz ciastko, ale go nie zjadłeś. Inaczej się nie da, nawet dzieci to w miarę szybko pojmują (chyba, że mają dostęp do nieograniczonej ilości ciastek, ale wtedy są grube – to też w sumie słabo).
Skupiam się jednak bardzo na czasie, a przecież w definicji mikroprzygody jest w zasadzie informacja tylko o tym, że podróże powinny być bliskie. Spieszę z wyjaśnieniem – żyjemy w świecie swobodnego dostępu do samochodów, pociągów, autobusów, tanich linii lotniczych – to nie odległość jest w chwili obecnej przeszkodą, a właśnie ograniczony czas. Szkoda przecież poświęcać 8 godzin na dojazd do miejsca w którym będziemy mogli pozostać zaledwie pięć ponieważ trzeba dodać kolejne osiem na powrót.
Mikroprzygoda więc jest w sumie odpowiedzią na obecny styl życia. Styl w którym nie trzeba wybierać czy zostaniemy obieżyświatem i będziemy podróżować, czy zostaniemy archeologiem, czy motocyklistą na kilka lat, by poczuć jak to jest albo przeprowadzać się w góry, by zobaczyć i poczuć je zimą. Zdaję sobie sprawę, że to może być opisane jako namiastka innego życia. Ale w sumie o coś podobnego chodzi – o robienie regularnie rzeczy, które jednak różnią się od naszej codzienności. I nie przeszkadza mi to w zupełności – zresztą skoro to tylko namiastka to może stanowić świetny początek, a nuż coś się spodoba bardziej i rzeczywiście ktoś stwierdzi, że przeprowadzka w góry to będzie najlepsze czego chce od życia? Zawsze to lepsze niż powtarzanie wiele lat tych samych czynności w półrocznych seriach.
Więc… jakie Ty masz plany na weekend?
Autor zdjęcia tytułowego: https://unsplash.com/@joshuaearle
2 myśli na temat “Mikroprzygoda? A na co to komu?!”