W kalendarzu już październik, a to oznacza bez wątpienia spadek temperatury – w końcu lato przeminęło. Jesień to też idealna pora na to, by założyć kurtkę, długie spodnie i przede wszystkim ulubione buty trekkingowe, które chcąc nie chcąc są synonimem przygody dla mnie. Te parę godzin, które spędzam w lesie są odskocznią od wszystkiego. Kompletne odcięcie od codziennych bodźców, kiedy jedynym celem jest szukanie koloru po drzewach, sprawia, że mogę na spokojnie przemyśleć wszystko i odpocząć od „codzienności”.
Trochę już miejsc zobaczyłem w okolicy, ale na szczęście jest jeszcze trochę do sprawdzenia. Tym razem wybrałem się na skraj Rogalińskiego Parku Krajobrazowego, z dala od pałacu w Rogalinie i doskonale znanych miejsc. Niebieski szlak prowadzący od stacji dworca w Mosinie do stacji Iłowiec w Pecnie liczy sobie ok. 10 kilometrów i według mapy turystycznej prowadzi w większości przez las. Sprawdźmy to.
Dojeżdżam do dworca w Mosinie. Wykorzystuję auto ze względu na napięty grafik tego dnia, ale bez problemu z Poznania można dojechać pociągiem. Auto zostawiam na małym, bezpłatnym parkingu tuż przy jasnym budynku stacji. Jest 9.15 na zegarku, w Iłowcu mam pociąg o 11:19, którym muszę wrócić do Mosiny po auto, by dalsza część dnia została w pełni wykorzystana. Wychodzę w lewo, w kierunku ulicy Średzkiej.
Zaczynam w miasteczku, ale to dopiero początek. Dochodzę do skrzyżowania i odbijam w lewo przechodząc całkiem nowocześnie wyglądającym tunelem. Niebieski pasek jest widoczny raz lepiej, raz gorzej, ale po kilkuset metrach dochodzę do rogatek miasta. Asfaltowa droga odbija w lewo. Na szczęście oznakowanie szlaku doskonale widoczne wprowadza mnie drogę odchodzącą w prawo i prowadzącą wprost do lasu. Coraz więcej zieleni, coraz bardziej odpoczywam. Dziarsko maszeruję przed siebie po bardzo widocznej ścieżce choć niebieskich oznaczeń przesadnie dużo nie ma. Mapa utwierdza mnie w przekonaniu, że idę zgodnie z planem.
Las to przede wszystkim spokój, ale tego dnia nie będę tam sam. Parenaście stopni, brak opadów pomimo prognoz, delikatnie prześwitujące słoneczko oraz deszcze poprzednich dni sprawiły, że przy głównych drogach leśnych stoją auta grzybiarzy chodzących z głową w dół i szukających swoich keszy. W większości to neutralne jednostki, ale czasem zdarzy się głośniejsza grupka bądź egoista zatruwających innych dymem papierosowym.
Jeśli przy głównych drogach jesteśmy to zabrakło mi oznakowania nieco przy nich, na szczęście umiejętność czytania mapy turystycznej to coś co całkiem nieźle mi wychodzi. I tak: pierwszą drogę szerokości auta przecinamy na wprost. Ponownie zobaczymy niebieski szlak i będziemy nim podążać, ale po jakimś czasie znowu dotrzemy do szerokiej leśnej drogi. Tym razem jednak mapa zaleciła mi skręt w prawo gdzie kawałek później przez moment mijałem się z czerwonym szlakiem. Tą drogą idziemy dość krótki odcinek po czym skręcamy w lewo. Im bardziej w lewo i dalej od głównych ścieżek tym mniej ludzi, ale raz jeszcze natkniemy się na szeroką drogę. Ponownie na niej skręcamy w prawo, a potem wypatrujemy odbicia niebieskiego szlaku w lewo.
W dalszej części (od rezerwatu) szlak jest dość dobrze oznaczony. Warto również wiedzieć, że na ostatnim odcinku nakłada się bezpośrednio ze ścieżką przyrodniczo-edukacyjną „Borówkowy Szlak” zatem możemy również korzystać z tego oznakowania.
Po dwóch godzinach marszu wychodzimy tuż przy budynku Nadleśnictwa Konstantynowo. Przechodzimy na drugą stronę jezdni zachowując ostrożność i ścieżką na wprost docieramy do ulicy Koziej. Tutaj skręcamy w lewo i idziemy, by dotrzeć do skrzyżowania z ulicą Główną, by na nim skręcić w prawo. Kilkaset metrów i mamy przejazd kolejowy, a po prawej stronie peron z którego regularnie, plus minus co godzinę odjeżdżają pociągi w kierunku Poznania. My musimy wysiąść na drugim przystanku, którym jest początkowa Mosina. Koszt biletu normalnego to 4,40PLN, a do zakupu idealnie spisała się aplikacja koleo.pl – zdecydowanie polecam, zakup był szybki i sprawny zwłaszcza, że na stację dotarłem zaledwie 7 minut przed odjazdem…
Podsumowanie
Dwie godziny marszu choć na koniec nieco zboczyłem ze szlaku (wtedy nie wiedziałem, że Szlak Borówkowy pokrywa się z niebieskim). Głównie w lesie czyli dokładnie to czego oczekuję od trekkingu. Ludzi trochę więcej niż zwykle, ale niegroźni, zresztą uznajmy to za wyjątek, zazwyczaj mamy doskonały święty spokój.
Zdecydowanie polecam tę trasę, by odpocząć od miejskiego zgiełku, od codzienności. Te dwie godziny w lesie potrafią naładować nasze baterie lepiej niż niejeden powerbank.
Jedna myśl na temat “Las na weekend – Rogaliński Park Krajobrazowy z dala od Warty”