Piąty wpis serii: Południowa Portugalia 2024 / Idealne miejsce na wakacje.
Zostawiliśmy Evorę i skierowaliśmy się na południe. Ale wybrzeże musi nieco poczekać, bo jeszcze zatrzymamy się w Serpie – kilkunastotysięcznej mieścinie w dystrykcie Beja (gdzie też zatrzymamy się po drodze). Następnego dnia, sprawdzimy pewną atrakcję w terenie i zatrzymamy się w Mertoli. No to po kolei.
Beja – stolica dystryktu ze świetnym zamkiem
Pierwsze miasteczko pojawia się już po godzinie jazdy autem. Zatrzymujemy się na parkingu obok zamku, który chcemy zwiedzić zwłaszcza, że wejście jest darmowe. W przewodnikach o tym miejscu nic nie było co mnie trochę zaskakuje, bo zamek jest naprawdę przyjemny (z charakterystycznymi dla Portugalii brakiem zabezpieczeń). Nieliczni turyści (do granicy z Hiszpanią już naprawdę niedaleko), ale praktycznie nikt nie zapuszcza się w południowy spacer po uliczkach miasta.
A czy miasto ma coś do pokazania? Z jednej strony mógłbym rozpływać się nad wąskimi uliczkami. Nad punktowymi detalami architektonicznymi. Nad kolejnym ryneczkiem na którym można usiąść w jednej kawiarni na lemoniadę. Ale tak serio to nic specjalnego tutaj nie było. W południowym słońcu zaskoczyła mnie za to ogromna ilość betonu jakby idea zieleni w mieście tam nie dotarła.
Serpa – małe, spokojne miasteczko… aż za bardzo
Początkowo nocleg planowałem w Beji, ale jakoś tak zachęcony przewodnikiem przebukowałem nocleg na Serpę. Udało się znaleźć nocleg w niezłym hotelu do którego dotarliśmy wczesnym popołudniem. Na drzemkę było za wcześniej więc wyruszyliśmy na krótki spacer. Słońce prażyło na prawie w pełni błękitnym niebie więc zarówno mieszkańcy jak i turyści (jeśli w ogóle byli) to siedzieli schowani w klimatyzowanych pokojach.
Jeśli szukacie miasteczek w których poczujecie się dalej od cywilizacji to Serpa jest świetna. Niska, jasna zabudowa, gdzieniegdzie przemykający kot, to wszystko co się dzieje w tych miasteczkach w ciągu dnia. Możecie zajrzeć do otwartych ruin zamku, oczywiście bez opłat. Uważajcie tylko, bo ponownie – tutaj nie bawią się w żadne barierki, można spaść z dobrych kilku metrów. Ruiny są jednym z najwyższych punktów w mieście więc to jednocześnie świetny punkt widokowy nie tylko na miasteczko, ale również okolicę.
Poza tym w Serpie znajdziemy jeszcze dobrze zachowany akwedukt i nawet niezły park, ale… ludzi praktycznie nie ma. Ich znajdujemy dopiero wieczorem, kiedy słońce chyli się do zachodu. W jednym z kilku rodzinnych pubów siedzą i rozmawiają z rodziną, sąsiadami przy małych piwkach. Dzieciaki nie mają obok placu zabaw, a mimo wszystko nie ma potrzeby ich przekrzykiwania. Przy okazji warto to podkreślić – taki sposób spędzania czasu jest bardzo popularny w Portugalii, zwłaszcza w regionie Alentejo. Różnica z polskimi odpowiednikami polega na tym, że tamci powoli sączą małe piwa 250-333ml, a nie kilka od samego rana.
Park Narodowy Guadiana Valley
Na południe od Serpy ciągnie się Park Narodowy rzeki Gwadiany. Z ciekawostek dodam, że owa rzeka na północ od Serpy przez jakiś odcinek stanowi granicę pomiędzy Portugalią, a Hiszpanią. Nieco dalej jest przegrodzona zaporą, która tworzy największy sztuczny zbiornik wodny w całej Unii Europejskiej!
Takie wprowadzenie pozwala snuć myśl o Parku Narodowym ze szlakami pośród lasów wzdłuż rzeki, ale stety/niestety – to jest inny klimat. Jest sucho, jest twardo i raczej głównie walczymy ze słońcem. Dlatego w czerwcowym okresie raczej trekking nie jest pierwszą czynnością jaka przychodzi na myśl. Ja jednak zauważyłem pewien punkt widokowy na Google Maps, prawie przy drodze. Nawigacja ustawiona, prowadziła nas przez piękne serpentyny, które zachęcały by co jakiś czas zatrzymać auto i wyjść zrobić zdjęcie. Innych samochodów nie spotkaliśmy prawie wcale – większość jednak wybiera główną drogę N265. Niezłomnie jednak podążaliśmy za nawigacją, która nakazała zjechać z asfaltu. Wąska szutrowa droga miała zjazdy i podjazdy, ale w pewnym momencie stwierdziłem – dość, tutaj zostawiamy auto, bo będzie problem z powrotem. Szuter był coraz mniej równy, a wypożyczone Clio zbyt nowe, by zrobić mu krzywdę.
Nieco dalej było coś co chyba kiedyś było opisywane w opiniach GoogleMaps jako parking, ale to jakieś dawne dzieje (pomijając kwestię ostrego zjazdu z dół). Kilkadziesiąt metrów dalej doszliśmy za to platformy widokowej na koryto rzeki Gwadiany. Całkowicie inne niż to co widzimy w Polsce, ale musi być znacznie lepiej w wiosennych miesiącach. Dla chętnych można iść dalej tylko… no właśnie. Trudno powiedzieć czy to było czynne, dokąd byśmy doszli itd. Niestety, ale przygotowanie tego pod kątem dostępności wiedzy dla turystów, którzy tutaj przyjechali trzeba ocenić słabo.
Mertola – miasto z pięknym widokiem na rzekę
Do Mertoli docieramy przejeżdżając mostem wysoko zawieszonym nad rzeką. Dziś możemy sobie tylko wyobrazić jak to strategiczne położenie miasta (wysoko, nad dwoma rzekami) mogło przydać się Fenicjanom, którzy założyli to miasto czy potem Rzymianom. A co dziś tam znajdziemy?
Spory parking przy rondzie z którego warto skorzystać nakazuje spodziewać się dużej ilości turystów. Problem polega na tym jednak, że… tak naprawdę nie spędzimy tam dużo czasu. Spacer przez główną ulicę miasta na zamek z którego roztacza się przepiękny widok na całą okolicę nie zajmie więcej niż 30-45 minut. Rzut oka na nisko położoną rzekę to miejscówka na zdjęcie i tyle, ale stamtąd można zaobserwować, że da się tutaj wypożyczyć kajaki, a to już fajny pomysł na aktywne zwiedzanie. Tyle, że no właśnie – kajaki i pełne słońce…
Chyba właśnie turyści plus w zasadzie dwie główne ulice sprawili, że nie do końca czułem tam portugalskiego ducha. Owszem, w pubach można było zobaczyć portugalskich emerytów przy małych piwkach, ale nie byli oni głównymi bohaterami tej scenerii. Pomimo faktu, że Mertola to zaledwie ok. 7,5 tysiąca mieszkańców to miałem wrażenie, że funkcjonalnie jest większe niż Serpa, a porównywalne do Beji (tyle, że bez uliczek do spacerów).
Podsumowanie
Te opisy mogą wydawać się, że miasteczka nie zrobiły efektu wow. Ale… dla mnie tym właśnie jest poznawanie różnych krajów. Są dni z flagowymi atrakcjami, są dni, że szczęka opada, ale życie ludzi w innych krajach na co dzień nie jest niesamowicie inne niż w Polsce. Te kraje mają też swoje małe miasteczka w których można znaleźć szczęśliwych ludzi, którzy mimo wszystko nie mają dostępu do najlepszych atrakcji z dużych miast. To miejsca w których przypominam sobie, że trzeba umieć zwolnić.
W żadnym z wyżej wymienionych miasteczek nie ma co zostawać na dłużej. Są idealne na wizytę, na przerwę pomiędzy UNESCOwą Evorą oraz powrotem na wybrzeże gdzie spodziewaliśmy się znacznie większej ilości turystów. Pytanie do Was czy lubicie takie miejsca.