To już praktycznie stało się tradycją. Męski weekendowy wypad w góry późną jesienią oraz zimą wpisuje się w schemat moich podróży już od wielu lat. Można powiedzieć – rutynowy wyjazd, ale ciągle znajduję nowe kombinacje szlaków, nowe miejsca i zawsze każdy wyjazd jest zakończony satysfakcją i odpoczynkiem od codzienności. Tym razem za cel obrałem czeski Wysoki Jesionik, który położony jest niedaleko Złotego Stoku.
Dojazd
Dojazd zajmuje 4 godziny według Google Maps, ale plany były bardzo intensywne. Wyjazd zaplanowany został najpóźniej o 5 rano, by po 9tej wychodzić na szlak. Warto jednak założyć więcej czasu na dojazd w zimowej aurze – część drogi wyglądała jak niżej. Poza tym skorzystaliśmy jeszcze z oferty śniadaniowej w McDonald’s w Ząbkowicach Śląskich co sprawiło, że plan już od początku był bardzo napięty. Auto możecie zostawić na parkingu TUTAJ, zwłaszcza, że w okresie letnim, do 23/12 jest on darmowy. Do tego w miarę popularny co czyni z niego bezpieczne miejsce.
Bezpieczeństwo
Jeśli wyjeżdżacie zimą, koniecznie sprawdźcie zagrożenie lawinowe na stronie czeskiego odpowiednika GOPRu – https://www.horskasluzba.cz/. Pamiętajcie, że wiedzy lawinowej wymaga się już od drugiego poziomu zagrożenia (wtedy też ginie najwięcej osób!) Podczas naszego wypadu, była w miarę „bezpieczna” jedynka. Poza tym pamiętajcie, że gdyby zdarzył się jakiś wypadek warto zadbać o ubezpieczenie. Osobiście zakupiłem polisę na popularnej stronie Rankomat za niecałe 30 złotych (wstępnie chciałem taniej w swoim banku PKO BP, ale okazało się, że kwota na akcje poszukiwawcze jest bardzo niska).
Nocleg
Nocleg zarezerwowałem za pomocą Booking.com w miejscu Resort Na Horske. Kluczowym punktem wyboru dla mnie było miejsce, by sensownie było dograć pętlę szlakową na dwa dni, ale poza tym śmiało to miejsce mogę polecić. Pokój dwuosobowy za 270PLN w świetnej jakości, czysto, ręczniki, do tego restauracja w budynku obok (tam też jest recepcja). W ogóle miejsce o poranku okazało się być całkiem ruchliwym centrum narciarskim zatem jeśli będę miał tam wpaść na narty to z pewnością sprawdzę dostępność noclegu właśnie tam.
Gdzie zjeść?
Jak wspomniałem, pierwszym przystankiem na drodze do miejsca startu był McDonald’s w Ząbkowicach Śląskich. To stosunkowo nowy obiekt, otwarty zaledwie pół roku temu. Przyznam, że „Mac” i ich oferta śniadaniowa jest w porządku – można znaleźć w menu coś lżejszego.
Kolejnym punktem gdzie możecie zjeść to schroniska, które będą na szlakach – z mojej strony polecam Svycarna – jest na ciut mniej uczęszczanym odcinku szlaku. Płatność poniżej 200CZK tylko gotówką. Praktycznie poniżej tej kwoty zjecie jedynie 2 zupy, ale z drugiej strony – porcje nie są małe jak na trekkingowy weekend. My spróbowaliśmy Masovego vyvaru będącego mocno doprawionym rosołem. Idealne na rozgrzanie.
Trzecim punktem była restauracja w miejscu gdzie nocowaliśmy – Restaurace na Horske. Za dwa obiady i grzane wino zapłaciliśmy 407CZK co dało w przeliczeniu po kursie zakupu 85PLN. Jakościowo naprawdę dobre, to był główny posiłek dnia także dania typowo mięsne z opiekanymi ziemniaczkami.
Podczas powrotu za to raz jeszcze wpadliśmy do Ząbkowic Śląskich, ale tym razem do centrum. Wg internetowego rekonesansu, pizzeria Milano miała najlepsze oceny, a miejsce parkingowe raczej nietrudno znaleźć w pobliżu. Po wizycie potwierdzam jakość – naprawdę rzadko już teraz jadam typowe pizze w polskim wydaniu, ale tutaj naprawdę było to świetne. Świeże składniki robiły smak, a do tego niskie ceny sprawiły, że wizyta jak najbardziej na plus. Jedyne na co warto zwrócić uwagę – na miejscu jest dość chłodno, koniecznie załóżcie długi rękaw.
Dzień pierwszy / zaczęło się niewinnie…
Planowana ścieżka: D1
Finalna ścieżka: FINALD1
Zaczynamy czerwonym szlakiem przecinając stoki narciarskie więc uważajmy na innych. Niestety szlak jest zasypany i telefon z aplikacją Mapa turystyczna mocno przydaje się, by wiedzieć którędy iść. Śnieg zapada się mało, ale czasem trafia się mniej związane miejsce kiedy wpada się ponad kolano. To męczy, ale na tym odcinku mimo wszystko spotykamy kilka, kilkanaście osób. Wiele osób ma kijki, by maszerujemy bez, z przyzwyczajenia. W końcu docieramy do szerokiej, ratrakowanej drogi. Tam widzimy sporo ludzi na nartach biegowych – jako piechurzy jesteśmy nielicznymi wyjątkami.
Wizyta w schronisku Svycarna o którym wspomniałem wcześniej daje nam nieco energii, by ruszać dalej. Mamy plan, by zastanowić się czy nie odbić na Pradziada. Widoczność jednak była na tyle niska, że zrezygnowaliśmy z tego pomysłu, ale mimo wszystko mieliśmy plan zrobienia całej trasy. Za schroniskiem Ovcarna widzimy drogowskaz na czerwony szlak. Ledwo wydeptany. Po pierwszej części trasy wiemy, że nie będzie łatwo.
Czas trudnych decyzji
Na początku szlak czerwony pokrywa się z niebieskim. Niebieski to krótsza wersja, która doprowadziłaby nas bezpośrednio do miejsca noclegowego. My nie chcemy mieć łatwo, chcemy zrobić długą trasę i odchodzimy do czerwonego kolory. Niestety – podejście na czerwony szlak, choć widoczne, jest praktycznie niemożliwe. Do tego wniosku dochodzimy po 20-30 minutach prób przedarcia się przez śnieg. Ponad połowa kroków to zapadanie się ponad kolano, a czasem do połowy uda i więcej. Żadnych drzew, wspinanie pod górę, do tego zacinający wiatr – robi się nieprzyjemnie. Podejmujemy decyzję – odwrót i zejdziemy niebieskim szlakiem do miasteczka.
Tyle, że niebieskiego szlaku nie widać praktycznie wcale. Prawie całkowicie zawiane ślady po kimś kto szedł sprawiają, że próbujemy trafić na ścieżkę niebieskiego szlaku wspomagać się telefonem, ale ciągle z niego zbaczamy. Do tego próby powrotu na szlak to ciągłe zapadanie się w śniegu. O tyle łatwiej, że idziemy w miarę w dół to jakoś tak łatwiej się idzie. Ale kiedy zapadniesz się ponad połowę uda na obu nogach, nie masz niczego czego możesz się podeprzeć to próby wyjścia mogą wyglądać zabawnie.
Zabawnie jednak nie było, bo zaczynało się ściemniać., a temperaturę spadła poniżej 10 stopni na minusie. Dodajmy śnieg, odczuwalna sądzę, że oscylowała w okolicy -15. W końcu podjęliśmy decyzję, by iść wzdłuż pewnego śladu po tym jak ktoś zjeżdżał na desce czy nartach. W tym momencie przydają się latarki czołowe, które wzięliśmy. Wspiera nas do tego telefon i aplikacja ze szlakami. Nie wiem kto jechał pomiędzy tymi drzewami, ale wytyczył nam ścieżkę, która w końcu dotarła do niebieskiego szlaku, którego poszukiwaliśmy. Od tego momentu śniegu już było mniej – mogliśmy utrzymać tempo, by dość ok. 17:30 do hotelu. W totalnym zmroku także latarki czołowe mieć warto zawsze. Nigdy nie wiecie jakie warunki spotkacie.
Zmęczeni i zmarznięci korzystamy z prysznica i rozgrzewamy się nieco. Następnie przechodzimy do budynku obok, by coś zjeść o czym było we wcześniejszej części posta. W końcu lądujemy w pokoju. Rozwieszamy rzeczy na kaloryferze – sporo rzeczy jest mokrych, a nazajutrz kolejna trasa. Tylko no właśnie – jaka skoro warunki ciężkie, a ta, którą dotarliśmy dziś była najkrótsza? Coś wymyśliłem, szczegóły znajdziecie akapit dalej. A my zasypiamy przez 22 zmęczeni po 23 kilometrach w całkiem trudnym terenie co zajęło prawie 8 godzin marszu.
Dzień drugi / kiedy pogoda wynagradza wszystko
Planowana ścieżka (może na ciepłe dni): D2
Finalna ścieżka: FINALD2
Jak już wiecie w dnia pierwszego – warunki na śniegu były bardzo niepewne. Nierealne było zrobienie ścieżki, którą zakładałem wcześniej więc trzeba było znaleźć rozwiązanie alternatywne chociaż niewiele szlaków było dostępnych do marszu. Na szczęście okazało się, że Czesi mają w tym miejscu świetnie funkcjonującą komunikację zbiorową.
Za pomocą strony/aplikacji IDOS wyszukuję, że możemy dojechać autobusem do miejsca zwanego Karlova Studanka Hvezna. Autobus kursował w niedzielę o 08:47 / 09:47 / 10:47, a podróż miała zająć 13 minut. Koszt biletu to zaledwie 24CZK na osobę czyli ok. 5PLN. Co więcej można nawet pojechać przystanek dalej i… wjechać na parking obok schroniska Ovcarna. Tego samego od którego wczoraj przedzieraliśmy się niebieskim szlakiem. Przystanek znajduje się przy Ski Arena Karlov (TUTAJ), a bilety kupujemy u kierowcy mówiąc dokąd jedziemy. My dojechaliśmy do Hvezna, by następnie podejść do Ovcarny samodzielnie drogą, którą pomykają autobusy. Drogą, której nie odważyłby się pojechać żaden miejski autobus. Aha i rzeczywiście lepiej iść drogą, bo szlak zielono jest zakopany w śniegu.
Raport ze ścieżki
Tego dnia dopisuje pogoda. Idealna przejrzystość sprawia, że już z podejścia dostrzegamy szczyt Pradziada i raczej będziemy chcieli na niego wejść. Po dotarciu na parking gdzie teoretycznie mogliśmy dojechać autobusem przemierzamy z wieloma grupami drogę do rozejścia pod Pradziadem. Nie są to tłumy jak na Śnieżkę, ale jednak kilkadziesiąt osób jest w polu widzenia. Wszyscy jednak wjechali autobusem do schroniska Ovcarna i do podejścia mają zaledwie niecałe 200 metrów, a nie 600 – jak my. I do tego raczej wszyscy wrócą na dół autobusem – a my musimy dojść jeszcze do parkingu z drugiej strony 🙂
Wpadamy więc na Pradziada. Ścieżka przypominająca Drogę Jubileuszową na Śnieżkę ukazuje nam widoki zapierające dech w piersiach. Dzisiejsza pogoda wynagradza nam wszystkie niedogodności dnia wczorajszego. Pradziad okazuje się być świetną nagrodą całego weekendu.
Po krótkim odpoczynku schodzimy w dół i na rozejściu skręcamy w prawo. Tutaj już mamy znacznie mniej ludzi. Większość to narciarze biegowi, którzy korzystają z szerokiej ratrakowanej drogi. To oraz dość łagodny teren pozwala nam utrzymać tempo, by dotrzeć wkrótce do schroniska Svycarna. Dziś jednak nie korzystamy z oferty gastronomicznej. Chwila odpoczynku przed obiektem, batonik, izotonik i ruszamy w dalszą drogę. Widzimy zejście na czerwony szlak, którym wczoraj doszliśmy, tym razem jednak kontynuujemy spacer zielonym szlakiem.
Do czasu aż niebieski szlak zaprasza odbić w prawo. Korzystamy z tego. 1,5 kilometra to wąska, przepiękna ścieżka podczas której czasem dosłownie trzeba rzucić się w puch. by narciarze mogli przejechać. Zjawiskowe widoki jednak wynagradzają nam wszystko. Po tym – 3,5 kilometra ponownie szerokiej ratrakowanej drogi która doprowadza nas do parkingu z autem.
To był teoretycznie łatwy dzień. 4,5 godziny marszu, 22 kilometry. To całkiem dobra średnia prędkość, zwłaszcza gdy zauważymy, że podchodziliśmy ponad 600 metrów w górę.
Podsumowanie
Zaczęło się jak rutynowy wyjazd, a skończyło jako wyjątkowa wycieczka. Przede wszystkim pod względem doświadczenia – pierwszy raz mieliśmy sytuację, że to warunki wymusiły na nas decyzję o zmianie planów. I tutaj naprawdę jestem dumny z tego, że w odpowiednim momencie podjęliśmy tę decyzję. Po drugie – pogoda drugiego dnia wynagrodziła wszystko. Poza tym – odpoczęliśmy pomimo fizycznego zmęczenia. Odkryliśmy kolejny kawałek górskich krajobrazów. Mnie to satysfakcjonuje. I mam nadzieję, że Wam też podsunąłem pomysł wycieczki 😉