Weekendowe wypady w góry zapisały się w moim kalendarzu już na stałe – jeden wypad w listopadzie/grudniu, a drugi w styczniu/lutym. W tym roku, pierwotny plan wypadu w góry zakładał wyjazd w połowie listopad jednak z uwagi na pewne turbulencje został przełożony i wyjechaliśmy tuż przed świętami, 21-22 grudnia. Tydzień wcześniej otwarto finalnie droge S5 pomiędzy Poznaniem, a Wrocławiem więc przy okazji był to też test tej drogi ponieważ Google Maps cały czas potrafi zasugerować drogę przez Gostyń (mieszkam po wschodniej części miasta, a w zasadzie aktualnie nawet za jego granicami). Sprawdzimy.
Droga
Wyjazd był wcześnie, o 04:45 wsiadłem do auta, by zgarnąć resztę chętnych do 05:15 i obrać za cel Duszniki Zdrój. Liczyłem na dobry czas, ale zapas nie zaszkodzi zwłaszcza, że w grudniu szybko się robi ciemno – już przed godziną 16, a w planie ponad 20km na szlaku. Trzeba przyznać, że S5 do Wrocławia przenosi górskie wycieczki na nowy poziom. Spokój na drodze, tempomat ustawiony nieco ponad limit i droga minęła zaskakująco szybko. Wiele portali rozpisywało się, że „teraz do Wrocławia droga zajmie 2 godziny”. Nie uważam siebie za pirata, ale przy niewielkim ruchu to byłem w stanie zrobić to przez Gostyń, Rawicz i dalej S5. Tym razem na wrocławską obwodnicę wjechaliśmy po nieco ponad 1,5 godziny i to wliczając postój z jedzeniem na Orlenie w Żmigrodzie! Wynik świetny, nie ma po ukrywać. Komfort jazdy wzrósł kilkukrotnie nie wspominając o bezpieczeństwie. Zdecydowanie na plus!
Droga z Wrocka do Dusznik jednak jeszcze trochę zajęła aczkolwiek czas mieliśmy bardzo dobry, bo o 08:30 zaparkowaliśmy na parkingu. Tym razem obyło się bez telefonów do noclegowni czy można zostawić auto – Duszniki, a dokładnie lokalny ośrodek mają parking strzeżony gdzie bez rezerwacji można wpaść i zostawić auto. Cenę 15PLN uważam za całkowicie zrozumiałą. Kolejny plus tego wyjazdu!
Dzień pierwszy na szlaku
Pliki do pobrania:
Mapa w dłoń i zaczynamy czarnym szlakiem. Leśne ścieżki, podejścia – zaczynamy spokojnie. Pogoda jesienna, temperatura na plusie – jeśli zobaczymy śnieg to będzie fajnie. I nawet na niego trafiliśmy do szybko, ale był to rezultat celowego naśnieżania pewnego miejsca obok którego przechodziliśmy. Po 4 kilometrach zmieniamy szlak na zielony – zaczyna się słabo, bo idziemy Autostradą Sudecką. Niewielki ruch aut, ale hej, nie po to przyjechałem w góry, by iść po asfalcie! Na szczęście aplikacja Mapa Turystyczna w telefonie robi świetną robotę i decydujemy się w pewnym momencie iść po granicy – później trafimy na nasz zielony szlak tak czy siak więc decydujemy się taką drogę. Przez słupki graniczne prowadzi ścieżka, wspina się czasem dość mocno w górę więc zaczęło się robić całkiem ciekawie. Po kilkuset metrach wracamy na nasz zielony szlak już w całkowicie leśnej odsłonie. Uff, nie ma asfaltu.
Zielonym szlakiem idziemy coraz wyżej, by dojść do czerwonego i zaliczyć tytułowych szczyt gór – Orlicę. Widoki jednak żadne, wszechobecna mgła sprawia, że musi nam wystarczyć sama przyjemność trekkingu. Czerwonym szlakiem kontynuujemy nasz marsz praktycznie leśnymi drogami, po jakimś czasie dochodzimy nad Zieleniec – lokalny ośrodek narciarski. Na stoku dość dużo ludzi – pomimo świąt za 3 dni znaleźli chwilę na rekreację, to dobrze! Idąc dalej trafiamy na schronisko Masarykowa Chata – bardzo przyjemne miejsce z całkiem fajnym i przystępnym cenowo jedzeniem. Zdecydowanie polecam. Płatność możliwa zarówno w koronach czeskich jak i polskich złotych. Zjedliśmy tam główne danie dnia (w Lasówce gdzie będziemy spać nic nie ma) i kontynuujemy podróż czerwonym szlakiem przez blisko 5 kilometrów, by zmienić szlak na niebieski i zejść na polską stronę do Lasówki.
Nocleg
Nocleg mieliśmy w Smoczym Dworze. Wybór nie jest przesadnie duży, ale akurat pan ze Smoczego Dworu odebrał telefon. Dobijamy do domu, dzwonimy i czekamy. Nikt nie otwiera. Czekamy, dzwonimy drugi raz – cały czas nic. Telefon do pana z którym dogadywałem rezerwację – nie przekazał komuś, że będziemy, ale niedługo ktoś podejdzie. Nagle ni stąd ni zowąd z bocznej przybudówki wychodzi jakiś facet ze wschodnim akcentem. Akurat dzwoni właściciel sprawdzić czy w końcu udało nam się wejść. Mówię, że nie, ale jest tutaj jakiś pan, chyba Ukrainiec. Dostałem informację, że on nas wpuści i mamy iść do pokoju numer 4. W porządku.
Weszliśmy. Smoczy Dwór to normalny dom – żadnych smoczych elementów. Pozytywne wrażenia robią dyplomy dla właściciela za zasługi dla turystyki. Natomiast my mamy 21 grudnia, ale obiekt kompletnie nie przygotowany na gości nie licząc pokoju numer 4. W dużym pokoju wstawiony dodatkowo jakiś tapczan , chyba na chwilę miał tam stać, ale zatrzymał się na dłużej. Ów Ukrainiec okazało się, że mieszka na poddaszu i generalnie urzęduje w domu. Gdzieś w opisach jakiś bilard – nie udało się go znaleźć. Sauna może i jako pomieszczenie jest, ale to tyle. Wieczorem miała wpaść córka właściciela po pieniądze. Po krótkim odpoczynku poszliśmy do dużego pokoju obejrzeć jakiś film, by wieczór zleciał szybciej. Owszem, pani przyszła, powiedziała do nas Dzień dobry jakbyśmy byli gośćmi od tygodnia, zapytała czy trafiliśmy do pokoju numer 4 i… poszła. Płatność niedokonana. Następnego dnia zbierając się powoli udało się skontaktować z właścicielem – raz jeszcze miała przyjść po pieniądze w ciągu 15min, bo musieliśmy już wychodzić. I owszem – ta sama pani przyszła po kasę – tym razem już tak po prostu jak właściciele noclegowni mają w zwyczaju – zainteresowana co w ogóle robimy, gdzie idziemy i tak dalej. Z mojej więc strony – myślę, że lepiej próbować dodzwonić się do innych miejsc. Ogólnie prysznic z ciepłą wodą i łóżka są, ale to takie niezbędne minimum – wybierzcie to miejsce noclegu jeśli nie będzie miejsc w innych, które z opinii na Google Maps są dobre. Rzuććkie okiem na Orlicka Chata lub Przystanek Lasówka.
Dzień drugi na szlaku
Pliki do pobrania:
Jest jednak jeszcze jeden plus miejsca naszego noclegu – nie musimy wracać do centrum Lasówki, a możemy kontynuować iść dalej drogą by trafić na czerwony szlak. Musimy wyjść najpóźniej o 10. Dzisiejszy początek to najzwyklejsza leśna droga – na początek spokojnie, by potem na skrzyżowaniu szlaków z niebieskim (na który przechodzimy) zaczęło się robić błotniście. Jak zwykle o poślizgnięcie czy zostawienie buta nietrudno. 🙂 Teoretycznie tym niebieskim szlakiem moglibyśmy dojść do miejsca gdzie zostawiliśmy auto jeszcze po drodze zaliczając Schronisko Pod Muflonem, ale taka opcja jest krótsza. My wybieramy dłuższą i korzystając z zielonego szlaku wracamy do Zieleńca. Po drodze przy okazji możemy zobaczyć parę lokalnych atrakcji przyrodniczych, poznajemy zwięźle napisane ciekawostki, wchodzimy na wieżę widokową czy możemy poznać postać Torfika związanego bezpośrednio z rezerwatem przyrody – Torfowisko pod Zieleńcem.
W samym Zieleńcu zatrzymujemy się jeszcze w schronisku PTTK Orlica. Sernik i grzaniec wpadły przyjemnie jako przerwa, ale nie rozsiadaliśmy się długo – jesteśmy dopiero w połowie drogi, aczkolwiek czas mieliśmy dobry. Wracamy na szlak i niestety znowu – idziemy asfaltem Autostrady Sudeckiej – czy naprawdę nie dało rady poprowadzić tych szlaków przez las? Czerwony szlak biegnie przez drogę przez 3 kilometry, ale mając telefon i dokładną mapę ścieżek postanawiamy odbić z zielonym w las. Wrócimy na czerwony ścieżką, która powinna być Wapiennym Potoku albo przez ścieżki przy Sołtysiej Kopie. Jeśli nie do końca sobie radzisz z mapą lepiej zostać na szlaku o czerwonej barwie.
Nasza decyzja, pomimo tego, że przez chwilę będziemy szli tą samą ścieżką co wczoraj okazuje się być dobra. Przez noc, w wyższych partiach lasu jest biało! Dosłownie różnica kilkunastu metrów wysokości i las z jesiennego czy nawet intensywnej świerkowej zieleni przechodzi w zimową biel. Wygląda jak sztucznie naśnieżanie, ale nie – to wszystko naturalne. Zdecydowanie to poprawia nasz humor, ale wracamy już w dół, by przeciąć asfalt i wejść na czerwony szlak znowu do lasu. Tutaj już spokojniej – leśna droga, ale z drugiej strony widok w dół oraz w górę przypominają, że jesteśmy w górach. W takim klimacie dochodzimy do Podgórza skąd idziemy już ostatnie dwa kilometry po mało uczęszczanaj drodze. Mijamy dobrze wyglądającą Karczmę Bławatek – nie sprawdzamy osobiście, bo mam już wybrane miejsce gdzie się zatrzymamy na jedzenie. Dla Waszej wygody – aktualna ocena Bławatka na Google Maps to 4,1. Czyli – nieco ponad średnią. Pozostałą drogę pokonujemy szybko i bez żadnych przeszkód, by przebrać się w aucie i ruszyć parę kilometrów dalej do Zajazdu Auto Bar w Szczytnie. Pomimo dość oklepanej nazwy i nie szałowego wyglądu pizza i inne rzeczy są bardzo dobre, zdecydowanie polecam to miejsce!
Podsumowanie
Góry Orlickie na weekend to bardzo dobry pomysł na spędzenie dwóch aktywnych dni. Nie są przesadnie wymagające, ale jeśli ktoś łapie zadyszkę po wejściu na trzecie, czwarte piętro to niech się nie wybiera – takim to zostawmy góry z kolejką na szczyt. Cenowo zamknęliśmy się prawie w 200PLN na osobę – a warto zauważyć, że jechaliśmy w 3 osoby – w wypadku czterech średni koszt paliwa byłby mniejszy. Nie oszczędzaliśmy również na jedzeniu w schroniskach czy w zajeździe więc jak dla mnie koszt idealny – taniej niż niejeden sylwester na sali, a przygoda znacznie dłuższa i bardziej satysfakcjonująca! 🙂