To jest kolejny wpis z serii Góry na weekend – ta wyprawa miała miejsce w lutym 2019 roku.
Nie da się ukryć, że przez regularne wyjazdy konsekwetnie zaliczamy kolejne partie Sudetów i musimy szukać coraz ciekawszych kombinacji szlaków, by unikać powtórzeń. Planując wypad na pierwszy weekend lutego zwróciłem tym razem uwagę w kierunku miejscowości Zlate Hory. Po pierwsze – dojazd jest bardzo dobry – klasyczna droga na Wrocław, następnie płatnym odcinkiem autostrady za znośną cenę, i po 4 godzinach jesteśmy na miejscu zaliczając jeszcze postój na stacji po zjeździe z autostrady na węźle Przylesie (BP oraz Orlen), a całkowita odległość na poziomie 315km jest akceptowalna. Z uwagi na całkiem ambitny plan na pierwszy dzień wyjazd zarządzono na godzinę 05:30 po uprzednim zebraniu dwóch kompanów podróży.
Pozostawienie auta w samym miasteczku Zlate Hory nie powinno stanowić najmniejszego problemu, na miejscu jest wiele miejsc przy głównej drodze. Osobiście natomiast zaparkowałem po uprzednim kontakcie emailowym tuż przy hotelu Thamm Hotel Praděd. Teoretycznie za darmo, praktycznie „Ptasie mleczko” zawsze moim zdaniem jest miłym dodatkiem.
Przed podróżą bacznie obserwowałem prognozy – po pierwsze zapowiadano bardzo silny wiatr, po drugie na sobotę było zapowiadane ocieplenie, po trzecie w niedzielę możliwe były opady w niższych partiach. Wszystko się sprawdziło.
Po dotarciu na miejsce wiało niemiłosiernie i poważnie zacząłem się zastanawiać nad dojechaniem do miejsca noclegowego 18km dalej, by odbyć zaledwie małe kółko po lokalnych szlakach. Po krótkiej naradzie podjąłem jednak decyzję, że testowo wejdziemy na Biskupią Kopę i tam zadecydujemy czy idziemy dalej, czy wracamy do auta.
Warto wspomnieć, że na pierwszy dzień założyłem od samego początku dwie możliwości – droga ze Zlate Hory do Vrna pod Pradedem z zahaczeniem o Biskupią Kopę oraz bez niej. Podejście zielonym szlakiem na początek jest dość intensywne, na 3,3km przewidziano 1,5h, a to początek około 7 godzinnej drogi choć później jest już mniej intensywnie. Jeśli wolisz bezpieczniej wybrać łatwiejszą wersję bierz śmiało – kiedyś odwiedzimy osobno wspomniany szczyt, plan już jest 😉
- Wersja Zlate Hory -> Vrbno pod Pradedem z Biskupią Kopą
- Wersja Zlate Hory -> Vrbno pod Pradedem bez Biskupiej Kopy
Co ciekawe, pomimo bardzo silnego wiatru jednocześnie był on na tyle ciepły, że bez problemu można było zmienić koszulkę stojąc obok auta. Po przebraniu ruszyliśmy na zielony szlak. Można nieco cofnąć się do miasteczka z hotelu i uliczką wejść na oznaczoną zielonym kolorem ścieżkę, a można też skrótem od razu zaatakować wzniesienie naprzeciw hotelu. My wybraliśmy drugi wariant.
Drzewa mocno pochylały się zgodnie z kierunkiem wiatru, ale udało się dotrzeć w wyznaczonym czasie na szczyt. Sam wiatr też nie był przesadnie uciążliwy w lesie, choć na szczycie nie mogliśmy przez to wejść na wieżę widokową – innym razem mam nadzieję, że się uda. Sam bilet wstępu to niecałe 7PLN dla informacji. Do tego dowiedzieliśmy się, że wiatr ma osłabąć około 13stej więc decyzja mogła być tylko jedna – idziemy dalej, damy radę.
I poszliśmy chociaż już kilkaset metrów dalej zaczęliśmy nierówną walkę z zapadającym się śniegiem, śliską nawierzchnią (koledze przydały się nakładki na buty) i kolejnymi kilometrami. Szlak na pierwszy dzień wiedzie naprawdę malowniczymi ścieżkami, ale niestety trasa nie była zbyt łatwa. Co chwilę zapadając się pod własnym ciężarem droga miejscami była nadzwyczaj męcząca, a gdy śniegu nie było wtedy do akcji wkraczała woda gdzie np. zejście do Hermanovic można było nazwać praktycznie strumykiem. Po całej trasie, nieprzesadnie długiej, wszak to tylko 22,5km wg mapy, każdy z nas miał serdecznie dość, a buty wylądowały przy grzejniku, by wyschnąć do jutra rana.
A skoro znalazł się grzejnik to parę słów o miejscu noclegowym. Penzion Stavar zaoferował najniższą cenę na booking.com i okazał się być świetnym wyborem. Po pierwsze – zarezerwowałem 4 osobowy pokój, ale okazało się, że jeden kolega nie da rady. Wystarczył kontakt emailowy, by znaleźć satysfakcjonujące rozwiązanie dla obu stron. Prócz tego ogólnie warto zastanowić się nad śniadaniami, bo 13PLN za śniadanie w górach to smieszna cena, a poranna możliwość przygotowania herbaty w termos, zjedzenia porządnego posiłku czy jabłko na drogę sprawia, że dzień zaczynamy kompletnie. Warto też zauważyć, że pomimo niskiej ceny, miejsca w górach w pokoju było ciepło, buty wyschły do rana bez problemu, a pod prysznicem nie było problemu z gorącą wodą. Dodajmy do tego mini bar gdzie można usiąść, napić się czeskiej Holby za, UWAGA!, 4,50PLN w przeliczeniu (!) i w zasadzie nie ma po co wychodzić z tego miejsca. Chyba, że coś zjeść wieczorem, ale i z tym można sobie poradzić. Pizzeria Pomodoro umożliwia dowóz za małą cenę oraz możliwość zamówienia w języku angielskim! Zdecydowanie na plus i w zasadzie kompletnie wystarcza nam to do wieczornego odpoczynku na miejscu.
Pobudka tak, by wstać na umówione śniadanie na 8:00 (obsługa pyta przy zameldowaniu), to zajmuje nam z przygotowaniem jakąś godzinę i wychodzimy na taras pensjonatu, by ostatni raz rzucić okiem z góry na Vrbno. Dzień drugi szlakowo jest za to przeciwieństwem dnia pierwszego. Dystansowo porównywalny wprawdzie, ale bardzo delikatne podejście przez większość czasu nie jest w żaden sposób problematyczne, niższa temperatura sprawiła, że idzie się zdecydowanie lepiej, a naprawdę lekki deszcz od czasu do czasu tylko uprzykrza życie mi i moim okularom. Głównie wiedzie przy rzece, przez las, nie ma takich problemów ze śniegiem jak wczoraj. Idealny, lekki powrót. Jedynie na samym szczycie za wioską Rejviz mamy fragment mocno zapadającego się śniegu. Wprawdzie jest on tylko chwilowy to dodatkową trudnośc sprawia zmrożona warstwa wierzchnia śniegu, która wbija się w piszczel przy większym przechyleniu nogi. Na chwilę więc prędkość nam spada, ale i tak przy aucie znajdujemy się nadwyraz szybko, bo trasa zajęła nieco ponad 5h zamiast 6,5h.
Pomimo dobrego czasu nie udało mi się jednak w okolicach Nysy znaleźć miejsca turystycznego samego w sobie wartego odwiedzenia. Nie jesteśmy też głodni więc kierujemy się na drogę powrotną, na węzeł Przylesie, by wpaść na autostradę A4, tam odwiedzić szybkiego McDonald’a i dalszą klasyczną drogą wrócić do Poznania przez Wrocław.
Aczkolwiek jeśli tam będę chciałbym sprawdzić ofertę tych knajp:
- Głuchołazy (7km od Zlate Hory): Burgery i naleśniki: Miód Malina
- Nysa (30km od Zlate Hory): Pizza / Makarony: Fratelli Sossi
- Nysa (30km od Zlate Hory): Pizza / Makarony: Pizzeria PIEC
Koszty
Jechaliśmy w trzy osoby więc koszt za paliwo został zawyżony o jakieś 20PLN/os. Do tego warto pamiętać, że w Czechach nie obowiązuje polskie ubezpieczenie więc warto zakupić za parę złotych na wyjazd. Osobiście zawsze sprawdzam najlepsze oferty na rankomat.pl
Podsumowanie
Pierwszy dzień okazał się być trudniejszy niż spodziewany, ale daliśmy radę. W przypadku lżejszej pogody nie spodziewałbym się żadnych problemów i plan idealnie nadaje się do realizacji w cieplejsze dni dla każdego natomiast w zimowych warunkach warto mieć trochę samozaparcia i marginesu czasowego.
W pigułce:
- Parking: Thamm Hotel Praděd
- Dzień pierwszy:
- Nocleg: Penzion Stavar
- Dzień drugi: Vrbno pod Pradedem -> Zlate Hory
- Knajpa podczas powrotu:
-
- Głuchołazy (7km od Zlate Hory): Burgery i naleśniki: Miód Malina
-
- Nysa (30km od Zlate Hory): Pizza / Makarony: Fratelli Sossi
-
- Nysa (30km od Zlate Hory): Pizza / Makarony: Pizzeria PIEC
- Ubezpiecznie: rankomat.pl