W Poznaniu mam wrażenie, że zima rzadko ujawnia swój urok z dobrej strony. Początek stycznia 2019 był pod tym względem wyjątkowo skąpy – podczas gdy południe Polski wręcz walczyło z ilością śniegu, Warszawa miała w dzień 5 kresek poniżej zera, a w nocy kilkanaście tak w Poznaniu -2 w nocy, szaro, bez śniegu na co dzień. Tylko szyby każdego poranka trzeba skrobać…
Oczywiście weekend w górach jest bardzo dobrym pomysłem, ale jest jeszcze jedno rozwiązanie, doskonale wpisujące się w ideę mikroprzygody. Jeden dzień, 500 kilometrów autem, niecałe 20 kilometrów po śniegu, a do tego dodajmy jeszcze dwa w nieczynnej już kopalni magnezytu i znowu jesteśmy w Poznaniu. Niby jesteśmy w tym samym miejscu na koniec dnia, ale dzień z pewnością trzeba zaliczyć do udanych.
Punktem kulminacyjnym tego planu jest Masyw Ślęży. Wraz z położoną obok Radunią znajdują się zaledwie 30km od Wrocławia i stanowią bardzo dobry pomysł na bliską przygodę dla mieszkańców stolicy Dolnego Śląska. A, że z samego Poznania do Wrocławia nie jest przesadnie daleko, podróż autem trwa 2,5h (a trzeba pamiętać, że droga S5, która znacząco poprawi komfort i czas podróży powinna być otwarta za kilkanaście miesięcy!) to w jeden dzień to się naprawdę może udać.
Przede wszystkim warto sprawdzać pogodę. Osobiście miałem jechać w pierwszą sobotę stycznia, ale akurat, po tygodniu opadów śniegu przyszło kilka stopni na plusie i konieczne było przełożenie wypadu na drugą sobotę stycznia chociaż dziwnym trafem prognoza temperatury w punkcie startu Sobótka urosła do 2 stopni. Prognoza na szczycie Ślęży cały czas pozostawała jednak na minusie więc decyzja pozostała w mocy i spragniony śniegu czekałem na sobotę…
Wyjazd z domu o 6:00, zgarnięcie dwóch znajomych co też chciało mieć śnieżną frajdę i z Poznania wyjeżdżaliśmy o 06:30. Nawigacja wskazywała dotarcie do miejsca docelowego o 09:45, ale praktycznie zawsze nieco nadrabiam lub dojeżdżam zgodnie z planem przez kontrolny stop na stacji na podróżniczego hot-doga. W Sobótce powinniśmy zaparkować bez problemu – zalecam poszukanie tuż obok centrum Sobotel lub przy ulicy Świdnickiej ewentualnie na Cmentarnej.
Pełen plan szlaków na sobotę znajduje się TUTAJ. W przypadku zaparkowania na ulicy Cmentarnej/Świdnickiej ruszamy żółtym szlakiem w kierunku schroniska Pod Wieżycą natomiast jeśli auto zostawiliśmy przy Sobotelu możemy podejść drogą pod schronisko. Dopiero tam szlaki zaczynają nabierać górskiego klimatu. Pojawia się śnieg, więcej i więcej, co jakiś czas prowokując do krótkiej bitwy na śnieżki. Moim zdaniem podejście jest przyjemne, dość proste i w zasadzie w zaskakująco szybkim czasie osiągnęliśmy szczyt dolnośląskiego Olimpu. Szlak bardzo przyjemny, wbrew pozorom nie było dużo ludzi. A na szczycie możemy sobie wejść do kościoła lub schroniska PTTK Dom Turysty, który choć obecnie nie oferuje już noclegów to grzaniec jak najbardziej się znalazł wraz z przerwą na śniadanie z zabranego prowiantu.
Skoro był szczyt to już pewnie nic ciekawego nie będzie? Nic bardziej mylnego jak się okazuje. Idąc dalej niebieskim szlakiem w stronę Przełęczy Tąpadla lada moment natykamy się na trzypiętrową wieżę widokową (uwaga na głowę przy wchodzeniu po drabinie + z plecakiem nieco trudniej się przecisnąć zwłaszcza, że im wyżej tym mniej miejsca). Akurat pogoda nie była łaskawa, widoków nie było wcale, ale okazja do zrobienia selfie z charakterystycznym śniegiem w tle jak znalazł. Niebieski szlak jednak dopiero po tym zaczyna pokazywać swoje oblicze. Jeszcze więcej śniegu, okazji do ześlizgnięcią i kilka metrów, które okazują się być tak bardzo wyślizgane, że mocno zastanawiałem się nad założeniem raczków. Na szczęście dla odbywających akurat bieg rzeźnika (choć tłumów nie było przesadnie dużo, czasem komuś ustąpiło się miejsca) założono linę o drzewa co pozwoliło się wspomóc siłą ramion. Zdecydowanie na plus!
Niestety – niebieski szlak po jakimś czasie „normalnieje” i spacerowym krokiem zmierzamy do skrzyżowania z żółtym oraz czerwonym. Teoretycznie jeszcze jest nieoznacza ścieżka nad Skałami, ale zimą łatwo zagubić jej szlak chociaż próbowaliśmy. Tam było widać gładki śnieg bez śladów. Koniec końców wylądowaliśmy na czarnym szlaku okalającym masyw, by maszerować do skrzyżowania z czerwonym tuż obok Sobótki. Szeroka droga, położona już niżej a przez to przez temperaturę na plusie po opadach była błotnista na pewnej części. Docieramy do szlaku czerwonego i lada moment jesteśmy w aucie. Pora na jeszcze coś tego dnia.
Kopalnia brzmi oklepanie. Dojeżdżamy do miejscowości Wiry, wpisując w Google Maps dokładny adres Wirki 53. Jest to nieczynna już kopalnia magnezytu i widok jaki zastajemy odbiega o lata świetlne od nastawionych na masy ludzi kopalnie „turystyczne”. Szczegółowy opis oraz telefon (koniecznie zadzwonić, godziny wejść są zmienne!) dostępne na TripAdvisor. „Zwykłe” zwiedzanie trwa około godziny, przejście 2 kilometry w kopalni (część oświetlona lampami wypełnionymi… „wodą”!), a część dysponując jedynie oświetleniem z otrzymanych latarek na kaskach ochronnych. Podczas tego spaceru doskonale przygotowany przewodnik wprowadza nas w tajniki tych korytarzy (których nomen omen jest ponad 50 kilometrów łącznie). Przy odrobinie szczęścią zobaczymy i dowiemy się nieco więcej zwłaszcza, gdy trafi nam się mała grupa – my na przykład byliśmy sami czyli trzy osoby + przewodnik! Trzeba od razu zauważyć, że nie jest to klasyczna atrakcja turystyczna na razie choć plany którymi się dzielił oprowadzający są z całą pewnością ambitne. Nie spodoba się więc to raczej tym co nie chcą się dowiedzieć czegoś nowego, nie widzą w takich rzeczach nic interesującego.
Po wyjściu na powierzchnię w zasadzie możemy obrać kierunek Poznań. Problemem pozostaje w tamtym rejonie… jedzenie. Osobiście odwiedziliśmy Zielone Wzgórze w miejscowości Sulistrowiczki, które miało bardzo dobrą ocenę na TripAdvisorze. Spodziewałem się tłumów tymczasem większość stolików była pusta. Jedzenie było średnie – owszem można docenić wymyślność i łączenie nowych smaków, ale generalnie nie zachwyciło. Może następnym razem uda się coś lepszego wybrać…
Koszty
Z uwagi na fakt, że nie było tutaj noclegu jak i drugiego dnia koszt oscylował w okolicach 100PLN/os. Dodajmy do tego, że wybraliśmy się tam w trzy osoby, czwarta dorzucając się na paliwo sprawiłaby, że koszty jeszcze by spadły.
Podsumowanie
Moim zdaniem Ślęża jest świetnym wyborem na jeden aktywny dzień z Poznania. Można się nacieszyć śniegiem, można poczuć klimat spaceru górskiego, a do tego 10 kilometrów dalej można zwiedzić kopalnię, która być może ma przed sobą świetlistą przyszłość… Zdecydowanie polecam!