Góry Złote na weekend

Góry Złote to kolejny odcinek z serii Góry na weekend, które realizuję od 2016 roku w pierwszym oraz ostatnim kwartale roku. Tytułowe miejsce odwiedziliśmy w lutym 2018 roku, ale odmiennie do poprzednich tym razem wypad nie był męski, a z kumplem wzięliśmy dziewczyny więc nie chcieliśmy przeholować z dystansem i trudnością.

Prawie się udało. Pomijając małą kontuzję, która była czysto losowym przypadkiem w błąd wprowadził portal epodróżnik, który zasugerował busa z Radochowa do Lądku Zdrój, a finalnie po parunastu minutach oczekiwania stwierdziliśmy, że przejdziemy te ostatnie parę kilometrów, które spokojnie mogłyby się znaleźć w podstawowej trasie  z uwagi na łatwość tego fragmentu. Co więcej dystans na drugi dzień miał taki margines błędu, że dotarliśmy do Złotego Stoku koło 14stej przez co jeszcze spędziliśmy tam trochę czasu. Ale po kolei…

Ogólny zarys trasy to Złoty Stok -> Lądek Zdrój z oczywistym uniknięciem dublowaniem tych samych odcinków więc stosunkowo niewiele w porównaniu do dotychczasowych moich wypadów. Czas drogi na każdy z dwóch drogi to 5h zgodnie z mapa-turystyczna.pl, a dokładne opisy możecie znaleźć TUTAJ – DZIEŃ 1 oraz TUTAJ – DZIEŃ 2.

Droga autem z Poznania zajmuje 3-3,5h więc, by na szlak wyjść o 9-10 najlepszym czasem na wyjazd z Poznania jest 6, najpóźniej 7 rano. Klasycznie wyjechaliśmy z pierwszym przystankiem na Orlenie w Kobierzycach za Wrocławiem na hot-doga, a na miejsce dotarliśmy zgodnie z ustaleniami. Po zaparkowaniu auta wyruszyliśmy w góry trzymając się żółtego szlaku. Trzeba tutaj zastrzec, że początek jest dość stromy oraz konkretny i może zniechęcić dla dalszej wędrówki, ale na szczęście tylko początek taki jest. Dalsza droga była całkiem przyjemna, ścieżki w miarę spokojnie pięły się w górę z pojedynczymi i bardzo krótkimi wzrostami nachylenia. Bajkowy śnieg pozwalał jak zwykle cieszyć się zimą. Tę samą, której wiele osób zarzuca przytłaczającą szarość – cóż za paradoks!

Po 3-4 godzinach marszu dotarliśmy wtedy do naszego punktu docelowego, Radochowa, skąd wg epodroznik miał kursować bus do Lądku Zdrój po drodze mijając zamkniętą i totalnie opuszczoną Jaskinię Radochowską. Wracając do Radochowa – niestety, po kilkanastu, może trzydziestu minutach oczekiwania nic się nie pojawiło na przystanku więc zdecydowaliśmy się iść dalej niebieskim szlakiem przez Górę Cierniak na szczycie której można znaleźć kościół na świeżym powietrzu! Dlatego finalnie uwzględniłem ten etap w planie wycieczki, który możecie ściągnąć.

W końcu jednak dotarliśmy do Lądka Zdroju. Nocleg mieliśmy w Willi Maxim, która jako jedyna miała wolne miejsca noclegowe podczas szukania w miarę dobrej cenie. Niestety okazało się dlaczego – bardzo cienkie ściany sprawiały, że ze znajomymi mogliśmy swobodnie rozmawiać będąc każdy w swoim pokoju, a moje łóżko skrzypiało przy każdym, najmniejszym ruchu. Na plus za to należy dodać lokalizację – tuż obok Willi Marianna, która ma również małą knajpkę do której daliśmy się zachęceni całkiem dobrymi opiniami na TripAdvisor po krótkim odpoczynku. Po godzinach spędzonych w niskiej temperaturze na stole szybko pojawiły się takie rzeczy jak rosół, krem z pomidorów, grzane wino oraz piwo, a na koniec pizza. Trzeba nadmienić, że wszystko było bardzo dobre i na pewno potraktuję to jako pewniak w Lądku Zdroju jeślibym się tam znalazł, a jeśli chodzi o nocleg to na pewno sprawdziłbym to miejsce jako pierwsze. Po zaspokojeniu głodu wybraliśmy się na krótki spacer po miasteczku – problem jednak polegał na tym, że miasteczko prawie nie żyło. Był luty, zima, tuż obok piękne góry z białym puchem, a w Lądku spokój jak makiem zasiał więc po parunastu minutach wróciliśmy do pokojów kończąc dzień i momentalnie zasypiając…

Dzień drugi zaczęliśmy dość wcześnie – do 9 rano zdążyliśmy się ogarnąć, zjeść kanapki, zupki zabrane z Poznania i byliśmy gotowi do trasy z dnia drugiego, która powinna być lżejsza od wczorajszej i rzeczywiście tak było. Co warto zauważyć – na szlakach nie ma tłumów, a na pewnym odcinku przecieraliśmy go nawet w okolicach południa! Warunki się na szczęście nie zmieniły i tak przyszło nam do pokonania kilkanaście kilometrów zimowego krajorazu, by do auta wrócić już około 14stej po drodze mijając trochę fajnych widoków, ale przede wszystkim dobrze spędzając czas z dala od zimowej szarości miasta.

A skoro dotarliśmy wcześnie to oznaczało, że mamy jeszcze czas więc wybraliśmy się na kawę/herbatę do Złotego Jaru. Uzupełniając poziom płynów za dosłownie parę złotych zachwycaliśmy się niesamowitym klimatem tego miejsca zwłaszcza, że trafiliśmy na salę przygotowaną na jakąś imprezę. Co więcej, jest tam też ogólnodostępna kuchnia w której możemy sobie zrobić herbatę do termosu/kubka termicznego bez żadnego problemu. Dosłownie – jar/raj w górach!

Czas jednak cały czas był dobry więc skorzystaliśmy z jeszcze jednej atrakcji Złotego Stoku. Zważając na fakt, że w Kopalni Złota lata temu z kumplem jeszcze na wycieczce szkolnej udaliśmy się do położonych tuż obok Escape Roomów w których na szczęście nie było dużego, a w zasadzie żadnego, ruchu. Na początek najlepszy rankingowo czyli Trójkąt Bermudzki. Weszliśmy, wprowadzenie uznaliśmy za oryginalne delikatnie mówiąc, zabawa się zaczęła. Nie oczekiwaliśmy zbyt wiele wszak to miejsce dla przypadkowych turystów, którzy przyjadą do Kopalni Złota. Jakże było nasze zdziwienie po przejściu całego pokoju w którym bawiliśmy się prześwietnie, a pewnych rozwiązań nie widzieliśmy w żadnym z pozostałych kilkudziesięciu pokoi gdzie byliśmy! W pełni usatysfakcjonowani skusiliśmy się jeszcze na Tajemnicę Sztolni Czarnej, w końcu to w lokalnym klimacie. Trzeba przyznać, że pokój nie był tak dobry jak nasz pierwszy wybór, ale w sumie… nie można mu nic zarzucić, a fabuła i wystrój pomieszczeń naprawdę wkręca graczy mocno w klimat kopalni. Tak więc – zaliczyliśmy przypadkiem dwa pokoje, które są naprawdę fajną i mocną atrakcją Złotego Stoku. Pora jednak nadeszła taka, że trzeba było się zbierać powoli w kierunku Wielkopolski toteż wyruszyliśmy w trasę po drodze szukając jakiejś knajpy. W jednym miejscu zatrzymaliśmy się, prawie weszliśmy do lokalu, a tam się okazało, że jakiś ślub był i w porę się wycofaliśmy 😀 Finalnie zjedliśmy w Młynie w miejscowości Niemcza, ale opinię uznajmy za neutralną – będąc w okolicy spróbuję następnym razem poszukać czegoś lepszego.

Podsumowanie

Wypad w Góry Złote okazał się być strzałem w dziesiątkę. Nieprzesadnie wymagający szlak pozwolił nam odreagować złośliwości dnia codziennego i szarośc miasta, a do tego odwiedzone Escape Roomy sprawiły, że bawiliśmy się świetnie i liznęliśmy nieco stricte lokalnych rzeczy dotyczących kopalni.

Trasa autem Poznań – Złoty Stok: 3,5h

Trasa na dzień 1 – LINK

Trasa na dzień 2 – LINK

Dojazd

Klasycznie przy wypadach w góry polecam zdecydowanie auto. Warto wiedzieć, że ewentualnym rozwiązaniem jest wypożyczenie auta Click2Go dostępne w Poznaniu gdzie płacimy 69PLN za auto i oddajemy z taką samą ilością paliwa, szczegóły dostępne są TUTAJ – REGULAMIN. Sam dojazd nie stanowi większego problemu, płatnych dróg brak.

Koszty

Generalnie zamknęliśmy się w kwocie 200PLN na osobę, w wypadku odpuszczenia Escape Roomów 150PLN/os. wydaje się być osiągalne.

GZ

Dodaj komentarz